Po pierwsze, jesteśmy prawdopodobnie blisko dna obecnego cyklu gospodarczego. Wprawdzie „twarde" dane makroekonomiczne wskazują, że gospodarka jest w fazie dekoniunktury, jednak część „miękkich" indykatorów nastrojów i koniunktury w kraju i w Europie sugeruje, że najgorsze sfera realna prawdopodobnie ma już za sobą i jesteśmy już blisko dna. Po drugie, zbliżamy się także do dna inflacyjnego. Dynamika głównego wskaźnika inflacji (CPI) osiągnie zapewne lokalne minimum pod koniec II kwartału. Jednocześnie RPP sugeruje, że o ile nie pojawią się sygnały dalszego spowolnienia gospodarczego, to obecny cykl obniżek stóp procentowych należy uznać za zakończony. Innymi słowy oficjalne stopy NBP także prawdopodobnie osiągnęły dno.
O ile względna synchronizacja okresu najgorszej koniunktury w sferze realnej z lokalnym minimum inflacji nie powinna być większym zaskoczeniem, i jest spójna z teorią ekonomii (niski popyt sprzyja niskiej presji na wzrost cen), to ewentualna koniunkcja zakończenia cyklu obniżek stóp procentowych z dnem dekoniunktury każe się zastanowić nad jakością polityki pieniężnej, która z natury rzeczy powinna mieć charakter wyprzedzający (forward looking), a nie podążający za rzeczywistością gospodarczą.
Fakt, że tempo wzrostu gospodarczego spadło w I kwartale do najniższego od kilku lat poziomu, a inflacja kształtuje się wyraźnie poniżej dolnej granicy odchyleń od celu NBP sugeruje, że RPP zrobiła zbyt mało i zbyt późno, aby zapewnić stabilność cen. Szybka dezinflacja i spadek głównego wskaźnika inflacji do nienotowanych od lat poziomów powoduje wzrost ryzyka deflacji w przypadku gdyby gospodarką wstrząsnęły ewentualne szoki podażowe.
Nie można także wykluczyć, że przedstawiony przeze mnie obraz sytuacji gospodarczej i polityki pieniężnej jest niepełny i istnieje jeszcze jakieś kolejne dno...