Resort energii przedstawił długo oczekiwany projekt polityki energetycznej państwa do 2040 r. Czy spełnił on pana oczekiwania?
Ten dokument jest świadectwem tego, jak rząd rozumie i na ile akceptuje wiadomości, które płyną z zewnątrz. I widać, że to rozumienie i ta akceptacja są połowiczne. Rząd stara się pewnych prawd czy informacji nie przyjmować, a na niektóre się godzi, chociaż jeszcze kilka lat temu nie było to jasne. Więc jest zrobiony krok do przodu.
W 2030 r. 60 proc. energii elektrycznej ma pochodzić z węgla. Wykorzystanie tego surowca utrzyma się na stabilnym poziomie, ale jego udział w miksie spadnie, bo wzrost zapotrzebowania na energię zostanie pokryty przez inne źródła. Później udział węgla ma znacznie spaść, ale właściwie tylko brunatnego. Co pan na to?
Jedną ze słabości tego założenia jest to, że w rzeczywistości wydobycie węgla w Polsce będzie spadało. Wiadomo, że istniejące odkrywki węgla brunatnego zakończą swoje życie w latach 2030–2035. Rząd co prawda mówi o budowie nowej kopalni odkrywkowej, ale wydaje się to mało prawdopodobne. To zupełnie nierealistyczne, biorąc pod uwagę politykę energetyczną Unii Europejskiej, porozumienie paryskie i plany budowy w Polsce energetyki jądrowej, która w miksie energetycznym musi zająć miejsce węgla brunatnego. Drugą sprawą jest energetyka oparta na węglu kamiennym i tu też dziwny kierunek przyjęty przez resort energii. Wiemy, że wydobycie tego surowca nieuchronnie w perspektywie roku 2040 bardzo istotnie spadnie, a może nawet całkowicie zniknie, bo będzie nieopłacalne. Nawet jeśli uda się otworzyć nowe kopalnie, to nie uda się tego spadku zrekompensować. Jeśli więc rząd chciałby utrzymać taki wysoki udział energetyki węglowej, to będziemy importować ten surowiec z zagranicy.