Ubiegły rok był trudny dla akcjonariuszy Tower Investments. W grudniu 2017 r. przeprowadziliście IPO, plasując 500 tys. akcji po 45 zł, teraz kurs wynosi 21 zł. Do przeceny przyczyniła się podaż ze strony Altusa i Trigona, ale także odwołanie przez zarząd prognozy zysku w listopadzie – choć we wrześniu szacunki były podtrzymane. Co się stało?
Monitorujemy regularnie wszystkie projekty, które spółka ma w portfelu, i do listopada wszystko wyglądało bardzo dobrze. Nadszedł czarny miesiąc, w którym skumulowały się trudności. Doszło do przesunięć w wydawaniu pozwoleń na budowę, nasi partnerzy doszli do wniosku, że chcą przełożyć na kolejny rok inwestycje. Powstał efekt domina – niemożność sprzedania jednego projektu oznaczała niemożność dokonania kolejnej inwestycji. Nie chcieliśmy powtarzać sytuacji z końca 2017 r. i na siłę dopinać transakcji, by zmieścić się w danym roku kalendarzowym i wykonać prognozę. Podkreślę, że nie straciliśmy żadnego projektu, doszło tylko do przesunięcia zamknięcia transakcji. Odwoływanie prognozy nie jest sytuacją komfortową, ale było to konieczne.
Czy w takim razie, biorąc pod uwagę przesunięcia, można oczekiwać, że 2019 r. będzie lepszy od oczekiwań?
Spodziewam się dobrego roku pod względem realizacji projektów, wiele zależy od okoliczności, na które nie mamy wpływu – ceny usług budowlanych wzrosły do tego stopnia, że niektóre kontrakty z operatorami spożywczymi stały się nierentowne. Mamy wiele postępowań administracyjnych w toku – w niektórych przypadkach procedury trwają ponad 12 miesięcy, co się nie zdarzało – mimo, że od wyborów samorządowych upłynęło już trochę czasu. Trudno więc powiedzieć, które projekty dokończymy w 2019 r. Jestem optymistą, jeśli chodzi o te zaawansowane. Mamy zakontraktowanych 25 projektów, ile pozwoleń na budowę otrzymamy, ile budów ruszy i zakończy się w tym roku, a ile dopiero w następnym, dziś za wcześnie o tym mówić.