Czyli od momentu, gdy stało się jasne, że TSUE odmówi bankom prawa do wynagrodzenia za bezumowne korzystanie z kapitału, a frankowiczom przyzna prawo do darmowego kredytu?
Tak, przy czym powodem, że to orzecznictwo szło w takim, a nie innym kierunku, była też pewna inercja oficjalnego sektora w Polsce, co uznaję za drugi zasadniczy problem.
Oficjalnego sektora, czyli kogo?
To instytucje wchodzące w skład Komitetu Stabilności Finansowej, plus politycy. Większość z nich stanęła po stronie frankowiczów albo unikała jednoznacznego stanowiska. W którymś momencie przebudziła się KNF, której przewodniczący na rozprawie TSUE w Strasburgu przyznał, że wykorzystywanie argumentu klauzul abuzywnych w umowach frankowych jest tylko pretekstem do żądań formułowanych przez frankowiczów, za którymi kryją się nieproporcjonalne oczekiwania korzyści finansowych. Także NBP od pewnego momentu zaczął formułować bardziej czytelne stanowisko. Ale było już za późno. Dotychczas trzymaliśmy się kodeksu cywilnego, a tu nagle w świetle orzeczeń TSUE, mamy trzymać się wyłącznie dyrektywy 13/93 o nieuczciwych warunkach umów z konsumentami, w oderwaniu od kodeksu cywilnego. To na czym teraz mamy opierać umowy kredytów hipotecznych?
Czy po frankowiczach przyjdą z żądaniami złotówkowicze? Widzi pan ryzyko masowego kwestionowania kredytów złotowych opartych na stawkach WIBOR?
Na szczęście sądy oddalają pierwsze pozwy w tej sprawie. Ważne, że w tej kwestii sektor oficjalny obudził się szybciej. W odniesieniu do spraw WIBOR-owych, stanowisko regulatorów jest czytelne, jednoznaczne i spójne. I dobrze, bo koszty podważania WIBOR byłyby nieporównywalnie większe od już ogromnych kosztów frankowego bałaganu prawnego i załamałyby ostatecznie sektor bankowy.
Jakie konsekwencje będzie miała ta sytuacja z frankami dla kredytowania w Polsce?
Żeby pokazać skalę problemu, przypomnę, że w mBanku odpisaliśmy ponad 12 mld zł na tzw. rezerwy frankowe, dla uproszczenia przykładu, pomijając inne ograniczenia regulacyjne, przy 86 tys. zawartych pierwotnie umowach hipotetycznych. Gdyby te 12 mld zł zostało w banku i mogło służyć jako kapitał, moglibyśmy z tego udzielić między 600 a 900 tys. kredytów hipotecznych.
Ile? 900 tysięcy?
Tak. Mało tego, to by spowodowało, że mBank byłby wielkości największego banku w Polsce, czyli PKO BP. Tak duże pieniądze trafiają do wąskiej grupy ludzi. Cały zaś sektor bankowy relatywnie zmniejszył swoje kapitały i w stosunku do gospodarki się skurczył, pozostając na pozycjach kapitałowych z początków poprzedniej dekady.
Kończy się pana kadencja jako prezesa mBanku, co pan chce robić od 2025 r.?
Mam pewne plany i oczekiwania i raczej nie czekam na emeryturę, jednak chyba ze zrozumiałych względów nie chciałbym ich teraz ujawniać.
Założycie klub emerytowanego bankowca z prezesem Brunonem Bartkiewiczem, który też w 2025 r. kończy kadencję w ING BSK? Łowi pan ryby?
Mam dom w Mikołajkach, to muszę łowić ryby (śmiech).
A może sektor publiczny? Zagranica?
Jeszcze chce mi się pozostać aktywnym. Mam nadzieję, że ktoś skorzysta z moich umiejętności i doświadczenia.
To pan odchodzi z mBanku czy bank się z panem żegna?
Jestem prezesem mBanku od 2010 r. To długo. Mogę powiedzieć, że obie strony mają w tej sprawie pewien pogląd od dłuższego czasu i doszliśmy do porozumienia, ważąc okoliczności, czas i dbałość o przyszłość tej instytucji.
Od sześciu lat mBank nie wypłaca dywidendy. Wasz niemiecki właściciel jest z tego zadowolony? Może wraca pomysł sprzedaży mBanku?
Akcjonariusze na pewno nie są szczęśliwi z tytułu braku dywidendy. Ja też, jako prezes i akcjonariusz. Ale jak mówiłem na ostatniej konferencji wynikowej, dotychczasowe komunikaty wskazują na utrzymanie obecności Commerzbanku w mBanku. Bettina Orlopp, CFO Commerzbanku, niedawno publicznie odpowiedziała na to pytanie słowami, że „mBank pozostaje silnikiem wzrostu dla całej grupy”. Nasz główny udziałowiec jest zadowolony ze wzrostu banku w niełatwym środowisku prawnym i podatkowym, w jakim działamy.
Czy Commerzbank dokapitalizowałby was w połowie ub.r., gdy problem frankowy eskalował po korzystnym dla konsumentów wyroku TSUE?
Na razie sami sobie dajemy radę. Na szczęście mamy silny, unikalny model biznesowy, który w warunkach wysokich stóp procentowych pozwala nam pokrywać gigantyczne straty na portfelu frankowym i utrzymać pozycję kapitałową. Jednak nie dokładamy nowych kapitałów, ograniczając nasz potencjał wzrostu. Optymalizujemy nasze risk-rated assets, wyprowadzając jakąś część ryzyka poza granicę kraju poprzez syntetyczną sekurytyzację, chyba na największą skalę w tej części Europy.
To kosztowny proces, płacimy za to wysoką cenę w dochodach odsetkowych, co obniża naszą zyskowność. Niemniej, wyjąwszy problem frankowy, efektywność naszego banku jest wysoka, a gdy problem się skończy, będzie to wysoko rentowna instytucja.
Ostatnio mBank podniósł stawki opłat i prowizji. Klienci są, mówiąc eufemistycznie, zdenerwowani. To konsekwencja „franków”?
To konsekwencja dwóch rzeczy. Oczywiste jest, że poszukujemy przychodów, bo musimy na frankowiczów jakoś zapracować kosztem całej klienteli. Ale chodzi też o oczekiwanie regulatorów europejskich, by banki osiągały większy udział bardziej trwałych, stabilnych dochodów z prowizji i opłat, w porównaniu z bardziej zmiennymi przychodami z odsetek. W Polsce ten udział jest ciągle relatywnie niższy niż w krajach rozwiniętych Europy.
To efekt konkurencji i hasła „banki za zero”?
Na początku swojej działalności, ponad 20 lat temu, mBank wszedł na rynek z hasłem „bank za zero”. Ale od pewnego czasu sam byłem promotorem poglądu, że ten model zbliża się do końca. I stopniowo także mBank zaczął z tego wychodzić. Banki w Polsce ciągle są stosunkowo tanie, nawet dwa razy tańsze pod względem wielkości dochodów z opłat i prowizji, niż np. w Czechach. Jest więc przestrzeń do wzrostu. Do tego dochodzi trzeci element – sektor bankowy w Polsce jest relatywnie efektywny, ale jest nierentowny na skutek olbrzymich obciążeń publicznych. Nie znam drugiego kraju, który miałby tak duże obciążenia podatkowo-regulacyjne.
To może trzeba znieść albo zmienić podatek bankowy? Lobbujecie w resorcie finansów?
Staramy się przekonywać, że jego obecna postać jest co najmniej anachroniczna. Liczymy na rozsądny dialog.
Moment do luzowania podatkowej śruby nie jest dobry – wyniki banków są świetnie, zyski – rekordowo wysokie…
Wszyscy się emocjonują nominalnymi wielkościami: ktoś zarobił miliard, ktoś kilka miliardów. Ale rzecz w tym, że banki muszą zapracować na koszt kapitału.
Obecnie sektor bankowy w Polsce ma 200–230 mld zł funduszy własnych, przy standardowym koszcie kapitału ocenianym dla polskich banków na poziomie 10–14 proc. powinien przynosić mniej więcej 30 mld zł zysku. Ta wielkość pozwalałaby sektorowi odtwarzać kapitał na przyszłe zaangażowania oraz umożliwić wypłatę dywidendy akcjonariuszom. Tego standardowo oczekuje się od spółek akcyjnych.
A czy polski sektor jest atrakcyjny dla inwestorów zagranicznych?
Nie jest. Ostatnie lata to okres smutny w polskiej bankowości. Najpierw wprowadzono podatek bankowy, potem rozpętał się problem frankowy, pandemia, wojna, wakacje kredytowe, itp. Ale przetrwamy tych jeźdźców apokalipsy.
CV
Cezary Stypułkowski jest prezesem mBanku od 2010 roku. Od 2023 r. pełni też funkcję Przewodniczącego Rady Związku Banków Polskich oraz przewodniczy sekcji banków dużych przy ZBP. Od 2022 zasiada w radzie doradców Mastercard.
W latach 2006–2010 pracował w J.P. Morgan w Londynie, gdzie od 2007 r. był dyrektorem zarządzającym banku inwestycyjnego J.P. Morgan na Europę Środkową i Wschodnią. W latach 2003–2006 piastował stanowisko prezesa grupy PZU. W latach 1991–2003 kierował zarządem Banku Handlowego, wprowadził w tym czasie bank na Giełdę Papierów Wartościowych w Warszawie.
Ma wykształcenie prawnicze, jest doktorem nauk prawnych Uniwersytetu Warszawskiego. W późnych latach 80. jako stypendysta Fullbrighta studiował na Business School Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku.
Był członkiem międzynarodowej rady doradczej zarządu Deutsche Banku, międzynarodowej rady doradczej INSEAD oraz Geneva Association. Od 2012 r. jest współprzewodniczącym Emerging Markets Advisory Council przy IIF w Waszyngtonie.