Ostatni tydzień przejdzie do historii warszawskiej giełdy pod znakiem nowych rekordów trwającej od lutego 2009 r. hossy. Do wspinających się na coraz wyższe poziomy indeksów małych i średnich spółek dołączył wreszcie kapryśny WIG20.
Nowe szczyty cen akcji, poruszając wyobraźnię, wywoływać mogą kilka różnych, czasem sprzecznych reakcji psychologicznych wśród inwestorów. Pierwszy rodzaj reakcji to oczekiwanie jeszcze większych zysków w przyszłości i przyłączanie się do trendu wzrostowego. Drugi rodzaj reakcji zakłada działanie zupełnie odwrotne – oczekiwanie rychłego krachu, bo „przecież dalej kursy nie mogą tak szybko rosnąć”.
Wydaje się, że żadna z tych naturalnych psychologicznych reakcji na nowe szczyty na rynku akcji sama w sobie nie może być podstawą racjonalnej strategii inwestycyjnej, o ile nie towarzyszą jej precyzyjne warunki dodatkowe. Ponieważ każdy trend się kiedyś kończy i zmienia się ostatecznie w trend odwrotny, to bezkrytyczne kupowanie akcji tylko dlatego, że drożeją, prędzej czy później musi mieć bolesne konsekwencje. Z kolei ciągłe zakładanie, że trend zaraz się załamie, na dłuższą metę oznacza utratę okazji inwestycyjnych. Jak znaleźć złoty środek?
[srodtytul]Gra z trendem i ręka na pulsie[/srodtytul]
Racjonalne reguły działania podpowiada analiza techniczna. Pierwsza z tych reguł sugeruje, by nie spisywać przedwcześnie trendu na straty, gdyż często panujące na giełdzie tendencje przerastają wszelkie oczekiwania. Przypomnijmy sobie choćby poprzednią hossę. Czy w 2003 r. ktoś mógł przypuszczać, że rynek byka będzie z małymi przerwami trwał aż do połowy 2007 r.? Z kolei ilu analityków zapowiadało, że późniejsza bessa będzie pogrążała ceny akcji aż do lutego 2009 r.?