Czwartkowe dane GUS nie pozostawiają żadnych wątpliwości – w II kwartale polska gospodarka jeszcze bardziej zwolniła tempo wzrostu. Roczny przyrost PKB wyniósł już tylko 2,4 proc., co jest liczbą najniższą od III kw. 2009 r. Spowolnienie trwa więc w najlepsze.
Pytanie, co te niekorzystne zjawiska oznaczają dla inwestorów giełdowych. Najbardziej powierzchowna interpretacja jest taka, że skoro w gospodarce dzieje się źle, to lepiej trzymać się z dala od akcji, do czasu, aż rozpocznie się upragnione ożywienie gospodarcze. Z taką narzucającą się na pierwszy rzut oka prostą teorią jest jednak sporo problemów w praktyce. Po pierwsze, jeśli już mowa o PKB, czyli najbardziej kompleksowej mierze kondycji gospodarki, to wskaźnik ten jest podawany z opóźnieniem trudnym do zaakceptowania nie tylko dla krótkoterminowych inwestorów. Przykładowo: wspomniany odczyt za II kwartał pojawił się prawie dwa miesiące po zakończeniu kwartału.
Giełda jest najlepszym ekonomistą
Druga kwestia jest związana z tym, że kursy akcji z wyprzedzeniem dyskontują trendy w gospodarce. Z perspektywy czasu można niekiedy uznać, że wyprzedzenie to wynosi nawet kilka kwartałów. Rok temu, po pamiętnym sierpniowym krachu, pisałem: „w przeszłości spadek WIG o 20 proc. od szczytów hossy zapowiadał obniżenie się średnio o połowę tempa wzrostu PKB w ciągu roku od krachu". Biorąc pod uwagę, że w kwartale poprzedzającym ów krach wzrost PKB wyniósł 4,3 proc., to widać, że dyskontowany wówczas przez giełdę scenariusz niemal stał się właśnie faktem. Giełda często prześciga w prognozach nawet najlepszych ekonomistów zawodowo zajmujących się badaniem gospodarki.
Owo wyprzedzenie sprawia, że czekając na oficjalne dane, inwestorzy narażeni są na utratę wyjątkowych okazji lub wyparowanie pokaźnej części wypracowanych wcześniej zysków. Tutaj na myśl nasuwa się słynna przestroga legendarnego inwestora Warrena Buffetta wypowiedziana w trakcie kryzysu finansowego na jesieni 2008 r.: „jeśli będziesz czekał na drozdy, wiosna przeminie" (drozdy wędrowne, które mają tu uosabiać twarde dane makro potwierdzające ożywienie gospodarcze, przylatują do północnych stanów USA ponoć pod koniec wiosny, która z kolei w ustach Buffetta symbolizuje ożywienie na giełdzie).
Historia lubi się powtarzać
Skoro giełda ma tak świetne zdolności wyprzedzania zjawisk w gospodarce, to czy w tej sytuacji – wychodząc z założenia, że analizy i tak są z góry skazane na opóźnienie – lepiej w ogóle podarować sobie obserwowanie danych makro? Niekoniecznie. Kluczem do oceny sytuacji wydaje się fakt, że w gospodarce panuje tzw. cykl koniunkturalny. W jego ramach dynamika PKB regularnie waha się w dół i w górę. U inwestora patrzącego na długoterminowe wykresy pojawia się naturalna pokusa wykorzystania tego cyklu. Logika podpowiada, że im niżej jest dynamika PKB, tym bliżej jest dołka cyklu, a tym samym bliżej późniejszego ożywienia.