Wrzesień ma kiepską reputację. Nie dość, że historycznie jest najgorszym miesiącem roku pod względem stopy zwrotu, to jeszcze ma tendencję do przyciągania wydarzeń, które zapadają głęboko w pamięć inwestorów. W tym roku „świętowaliśmy" piątą rocznicę upadku banku Lehman Brothers, którego bankructwo stało się bezpośrednią przyczyną gwałtownego załamania się giełd na całym świecie i doprowadziło system finansowy na skraj katastrofy. Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że chaos o podobnych rozmiarach, w szczególności na rynkach wschodzących, może wywołać zapowiadany przez Fed początek końca polityki luzowania ilościowego. Stało się jednak inaczej. Chociaż rynki akcji po początkowej słabości szybko się przyzwyczaiły do wizji stopniowego zamykania pras drukarskich, a indeksy w USA i Niemczech ponownie znalazły się na szczytach, członkowie Komitetu Otwartego Rynku zmienili zdanie. Zaskoczone takim obrotem spraw rynki finansowe przeżyły jednodniową euforię, ale bardzo szybko znalazły sobie powód do korekty, którym stały się problemy z uchwaleniem amerykańskiego budżetu. W efekcie braku porozumienia pomiędzy republikanami i demokratami nastąpiło niespotykane w Europie zjawisko zamknięcia instytucji rządowych i administracyjnych w całym kraju. Na naszym kontynencie takie rzeczy zdarzają się jedynie w rezultacie strajku urzędników, a nie jak w Stanach „strajku" polityków. Ponieważ nic w przyrodzie nie ginie, a równowaga musi być zachowana, Amerykanie musieli coś zamknąć we wrześniu – jeśli nie program QE, to przynajmniej rząd.
Naturalna słabość surowców
W Polsce naszym małym „Lehmanem" miało być ogłoszenie na początku ubiegłego miesiąca ostatecznego kształtu zmian w kapitałowym systemie emerytalnym. Stało się jednak inaczej. Po chwilowym, ale dynamicznym załamaniu cen, na GPW powróciły zwyżki, a indeksy, szczególnie małych i średnich spółek, przebiły tegoroczne szczyty. Pokaz siły naszego rynku w obliczu proponowanych zmian może dziwić, tym bardziej że w gruncie rzeczy nadal trudno jest jednoznacznie ocenić skutki nowych regulacji dla krajowego rynku kapitałowego. Ostatnie rządowe propozycje i kolejne interpretacje proponowanych zmian, zamiast rozwiać gromadzące się od czerwca wątpliwości, tylko je mnożą. Na wejście w życie tych zmian jeszcze trochę poczekamy, dlatego wielu inwestorów uznało zapewne, że można na razie zignorować negatywne skutki „reformy" OFE. Wsparciem dla warszawskiego parkietu było również dobre zachowanie wskaźników na giełdach rynków wschodzących. Przeżywały one wyraźne odreagowanie, które rozpoczęło się jeszcze przed ogłoszeniem decyzji Fedu.
Na tym tle rynków akcji dość kiepsko prezentują się surowce, które praktycznie nie zareagowały na kontynuację druku pieniądza przez amerykański bank centralny. Nawet słabość dolara (zarówno względem europejskiej, jak i australijskiej waluty), która zazwyczaj korespondowała z siłą metali przemysłowych i szlachetnych, nie była w stanie odwrócić tego trendu. Ponieważ ceny surowców jako ostatnie reagują na ożywienie, rosnąc dopiero w czasie wyraźnej fali wzrostu gospodarczego, ich słabość wydaje się naturalna. Stąd zachowanie indeksów akcji na rynkach wschodzących jest nie tyle skorelowane z cenami surowców, ile raczej wyprzedza te trendy. Być może względne spadki indeksów krajów rozwijających się w tym roku były zapowiedzią jeszcze jednej fali przeceny na surowcach, która na dłużej zakończy okres smuty w tym segmencie. Nie da się jednak wykluczyć, że za słabością surowców stoją bardziej strukturalne czynniki, których nie zmieni nawet ożywienie w światowej gospodarce. Dlatego zachowanie się cen metali zarówno przemysłowych, jak i szlachetnych jest, obok trendu, jaki będzie obowiązywał na rynkach wschodzących, największą jak dla mnie zagadką inwestycyjną na 2014 rok.
Działania prezesa Fedu Bena Bernankego z ostatnich miesięcy na pewno nie pomagają w jej rozwikłaniu. Najpierw od maja rozważał możliwość (a w czerwcu nawet zapowiedział rychłe rozpoczęcie) stopniowego wychodzenia z programu skupu obligacji, aby w połowie września zmienić zdanie, zdecydowanie łagodząc wcześniejsze stanowisko. Co stało za taką woltą? Była to reakcja rynku obligacji skarbowych, których rentowność zamiast powoli rosnąć na przestrzeni kolejnego roku wraz ze stopniowym wychodzeniem z QE, podwoiła się w zaledwie trzy miesiące (z 1,6 proc. do 3 proc. dla 10-letnich obligacji). Stało się to pomimo utrzymywania się inflacji na historycznie niskim poziomie (wykres 1). Zachowanie rynku długu w USA było niemal lustrzanym odbiciem sytuacji, jaka miała miejsce latem 2011 r., gdy rentowność amerykańskich papierów skarbowych w ciągu kilku tygodni bardzo mocno poszła w dół przy rosnącej inflacji. Chociaż związek pomiędzy ostatnim spadkiem cen obligacji a zapowiedziami Fedu z czerwca jest niekwestionowany, to moim zdaniem spadek ten jest jedynie powrotem do normalności i nie musi być znacznie silniejszy, gdy Fed zacznie ograniczać zakupy. Poziom rentowności, jaki kształtował się w latach 2009–2011, czyli średnio około 3,3–3,5 proc. dla 10-letnich obligacji, nie powinien być przekraczany, dopóki inflacja nie zacznie wyraźnie przyspieszać, a to raczej Amerykanom nie grozi w najbliższym roku.
Koniec taniego pieniądza
Nie sądzę także, żeby paniczną reakcję wśród przedstawicieli banku centralnego USA wywołała sama zmiana trendu na obligacjach, ale raczej szybkość rynkowego dostosowania. Spowodowała ona gwałtowne zatrzymanie się szybko rosnącej w bankach aktywności związanej z refinansowaniem kredytów hipotecznych, zaciąganych znacznie wcześniej przy wyższych stopach procentowych. Co prawda ta część akcji kredytowej związanej z rynkiem nieruchomości nie ma bezpośredniego przełożenia na liczbę budowanych lub sprzedawanych domów czy mieszkań, ale stanowi znaczące źródło poprawy materialnej amerykańskich rodzin – dzięki zmniejszeniu bieżących obciążeń finansowych. Zresztą od końca maja zmniejszała się wyraźnie także liczba kredytów hipotecznych o zmiennej stopie przeznaczonych na rzeczywisty zakup, a nie tylko refinansowanie nieruchomości. W efekcie wyhamował rosnący trend w sprzedaży domów w USA. Najwyraźniej już sama zapowiedź Fedu sugerująca zakończenie polityki taniego pieniądza, nawet jeśli nie wiąże się ze wzrostem krótkoterminowych stóp już teraz, skutecznie zniechęca ludzi do zaciągania wieloletnich zobowiązań.