Spadkową korektę widać na niemal wszystkich parkietach, choć jej skala i stopień zaawansowania są zróżnicowane. Głównym zmartwieniem inwestorów staje się teraz oszacowanie tych parametrów.
Frankfurt straszy, Nowy Jork się waha
Na giełdzie we Frankfurcie sytuacja staje się coraz bardziej poważna. DAX pogłębia spadkową korektę, a jej dynamika zaczyna budzić niepokój. Czwartkowe tąpnięcie o 1,4 proc. oraz testowanie poziomu 13 tys. punktów to sygnał ostrzegający przed możliwością trwałego pogorszenia się nastrojów. Indeks wciąż znajduje się pod presją mocnego euro, szkodzącego niemieckim eksporterom, do tego dochodzi przedłużające się oczekiwanie na rozstrzygnięcia dotyczące koalicji rządowej w Niemczech oraz niepokój związany z sytuacją we Włoszech przed zbliżającymi się wyborami. Pretekstem do pogłębienia spadków mogły być nieco gorsze, niż się spodziewano, odczyty wskaźników PMI dla niemieckiego przemysłu, rozczarowujący wzrost sprzedaży detalicznej oraz wyraźnie niższa inflacja. Co ciekawe, niemieckiego pesymizmu nie podzielają w tak dużym stopniu indeksy w Paryżu i Mediolanie, gdzie korekta jest znacznie bardziej łagodna. CAC40 w czwartek zniżkował jedynie o 0,5 proc., a wskaźnik giełdy w Mediolanie poszedł nawet w górę o symboliczne 0,1 proc.
W trakcie pierwszych czterech sesji minionego tygodnia S&P500 stracił 1,8 proc. Choć to największa tygodniowa zniżka od listopada 2016 r., na razie sytuacja na Wall Street nie wygląda specjalnie groźnie. W środę i czwartek spadkowa tendencja uległa wyhamowaniu. Inwestorzy zajęci są lekturą i interpretacją raportów finansowych amerykańskich spółek, na razie mniejszą uwagę zwracając na potencjalne czynniki ryzyka. Należą do nich protekcjonistyczne działania administracji Donalda Trumpa, niejasne deklaracje dotyczące jej stosunku do siły dolara, niezbyt sprecyzowane plany dotyczące zapowiadanego planu inwestycji infrastrukturalnych, a przede wszystkim zbliżający się kolejny termin (9 lutego) zwiększenia limitu zadłużenia amerykańskiego rządu, a więc prawdopodobny ciąg dalszy politycznych przepychanek demokratów i republikanów, czekający nas już w najbliższych dniach.
Surowce i Fed osłabiły emerging markets
Ostatnie dni przyniosły ochłodzenie nastrojów na rynkach wschodzących. MSCI Emerging Markets od szczytu z 26 stycznia do minionego czwartku poszedł w dół o nieco ponad 3 proc. To pierwsza korekta w trwającym od siedmiu tygodni rajdzie, w wyniku którego wskaźnik zyskał 15 proc. Jej skala jest na razie niewielka i nie dorównuje tej, która miała miejsce na początku grudnia ubiegłego roku. Biorąc pod uwagę dynamikę wspomnianego rajdu, można spodziewać się nieco większej realizacji zysków. Sprzyjać jej może pogorszenie się nastrojów na rynkach surowcowych oraz oczekiwanie na kolejną, szóstą już z rzędu podwyżkę stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych, którą, jak wszystko wskazuje, zobaczymy w marcu. Wymowa komunikatu po styczniowym posiedzeniu Fedu była lekko jastrzębia, choć bezpośrednio nie sugerowała przyspieszenia tempa zaostrzania polityki pieniężnej. Radykalnego pogorszenia się sytuacji na rynkach wschodzących nie należy się obawiać, dopóki dolar pozostaje słaby. Tym, co może budzić niepokój, jest natomiast postępujący wzrost rentowności amerykańskich obligacji skarbowych.
W ślad za zniżkującymi w pierwszych dniach minionego tygodnia notowaniami ropy naftowej poszedł moskiewski RTS, powracając poniżej 1300 punktów. Znacznie groźniej wygląda sytuacja na chińskiej giełdzie. W trakcie pierwszych czterech sesji Shanghai Composite zniżkował o ponad 3 proc. To pierwszy spadek po sześciu tygodniach zwyżki, ale za to najmocniejszy od grudnia 2016 r. Być może to reakcja na wprowadzenie przez Stany Zjednoczone cła na import pralek i paneli słonecznych, a więc decyzji sugerującej możliwość nasilenia protekcjonistycznej polityki zapowiadanej przez Donalda Trumpa. Niepokoju nie widać na chińskim rynku długu. Rentowność obligacji dziesięcioletnich po skoku do ponad 4 proc. w ostatnich dniach stycznia powróciła w okolice 3,9 proc.