Stojące za wybiciem indeksu Nasdaq spółki zaliczane do grupy FANGs epatowały siłą już podczas lutowych perturbacji, bijąc kolejne rekordy. Niestety, rynkowa zmienność dopadła w końcu także dotychczasowych liderów, którzy ze strażników hossy stali się niespodziewanie jej głównym zagrożeniem.
Po zakończeniu lutowego krachu można było oczekiwać jakiejś formy testowania ustanowionego wtedy minimum. Taki scenariusz zrealizowany został podczas trzech poprzednich równie gwałtownych przecen – w 2011, 2015 i 2016 r. W 2011 r. testowanie wsparcia nastąpiło dopiero po dwóch miesiącach, natomiast w 2015 i 2016 r. stało się to znacznie szybciej (w ciągu trzech–czterech tygodni). Tym razem już na początku marca indeksy wielu giełd (m.in. we Frankfurcie i Warszawie) spadły poniżej lutowego dołka. W Nowym Jorku jednak, dzięki sile spółek technologicznych, indeksy jedynie zamarkowały analogiczny ruch i szybko przeszły do kontrataku, w którego efekcie indeks Nasdaq wspiął się na szczyt hossy. Wydawało się, że pechowa Europa, pozbawiona własnych gigantów w stylu spółek FANGs, musiała zaliczyć klasyczną wersję korekty, podczas gdy wybrańcom z USA i rynków wschodzących (mających swój odpowiednik FANGs, czyli BATs – od nazw spółek Baidu, Alibaba, Tencent) uda się oszukać przeznaczenie.
Co zaszkodziło rynkowym liderom?
Niestety, stało się inaczej. Druga fala niedokończonej (jak się okazało) lutowej korekty przybrała może nieco mniej dramatyczną postać niż pierwsza, ale była bardziej bolesna, ponieważ jej bohaterami stały się ulubione spółki globalnych inwestorów, od miesięcy przeważane w portfelach. Indeksy z Wall Street zamiast być drogowskazem dla reszty świata, same podążyły drogą wytyczoną przez innych, przechodząc przez proces testowania lutowych dołków. Towarzyszyła temu istotna zmienność, która stała się już niemal wizytówką 2018 r. W trakcie 40 proc. tegorocznych sesji (26) indeks S&P 500 spadał lub rósł o więcej niż 1 proc. (w całym 2017 r. było tylko 3 proc. takich sesji). W ubiegłym miesiącu to właśnie dotychczasowi liderzy hossy walnie przyczynili się do podniesienia tej statystyki. W ciągu niecałych trzech tygodni, licząc od połowy marca, indeks NYSE FANG+ (który wcześniej wzrósł o 25 proc.) doświadczył serii prawie nieprzerwanych spadków, które obniżyły jego wartość o prawie 15 proc. Z taką skalą szybkiego załamania indeksu mieliśmy do czynienia tylko raz w ciągu ostatnich kilku lat, podczas panicznej wyprzedaży ze stycznia 2016 r., kiedy obawiano się chinageddonu, surowcowej bessy i krachu na rynku obligacji korporacyjnych. Tym razem trudno było znaleźć równie mocne przesłanki gospodarcze usprawiedliwiające tak silną i gwałtowną przecenę.
Muszę jednak przyznać, że inwestorzy rzadko muszą się zmagać z równie dużym natłokiem negatywnych informacji dotyczących kilku rynkowych liderów oraz (szerzej) sektora technologicznego, jak stało się to w drugiej połowie marca. Tak jak podpisanie przez prezydenta Donalda Trumpa reformy podatkowej mogło wzmocnić styczniową euforię na giełdach, tak jego ostatnie decyzje stały się w dużej mierze przyczynkiem marcowej przeceny. Zaczęło się od zablokowania przez Biały Dom próby przejęcia amerykańskiej spółki Qualcomm przez Broadcom, co uzasadniono względami bezpieczeństwa narodowego (okazało się to wstępem do szerszej wojny o ochronę amerykańskiej technologii). Zaraz potem wybuchła afera wokół Facebooka, związana z wykorzystaniem danych milionów użytkowników (bez ich zgody) przez firmy zewnętrzne w celu „sterowania umysłami", w szczególności w trakcie wyborów prezydenckich w USA. Ponieważ gromadzeniem i przetwarzaniem danych użytkowników portali i aplikacji internetowych zajmuje się wiele firm, w tym np. Alphabet (Google), sprawa Facebooka rzuciła cień na wszystkich.