LPP, CCC, VRG to przykłady firm, które nie obawiają się skutków handlowej wojny i wierzą, że mogą zacieśniać relacje z partnerami w Chinach bez uszczerbku dla biznesu. Na drugim biegunie są dziś firmy, których biznes zależy od telekomunikacyjnych technologii.
Importerzy widzą plusy
O pozytywnych efektach handlowej wojny USA–Chiny mówią producenci odzieży. Grupa LPP zleca produkcję około 40 proc. towarów fabrykom w Chinach. – Jeśli miałbym mówić o skutkach wojny handlowej USA i Chin dla naszego biznesu, to powiedziałbym, że są one pozytywne – mówi Przemysław Lutkiewicz, wiceprezes grupy LPP, do której należą odzieżowe marki, takie jak Reserved, House czy Sinsay. – Widzimy, że Chiny są bardzo otwarte, zależy im na zwiększaniu sprzedaży do Europy – dodaje. Wiceszef LPP wskazuje też, że grupa otrzymuje więcej propozycji pożyczek i nie wyklucza uplasowania produkcji po niższych cenach w chińskich fabrykach.
Grzegorz Pilch, prezes VRG (d. Vistula Group), która również korzysta z azjatyckich rynków produkcyjnych, przyznaje, że można mówić o pewnym pozytywnym wpływie wojny handlowej, ale zaznacza, że w wypadku kierowanej przez niego grupy siła oddziaływania tego efektu nie będzie wielka.
– Owszem, chińskie fabryki mają więcej wolnych mocy produkcyjnych niż kiedyś, ale specyfika współpracy z danym partnerem zależy oczywiście z jednej strony od cen, ale ważnym czynnikiem jest umiejętność dochowania poziomu jakości, a nie wszyscy dostawcy potrafią spełnić nasze wymagania – mówi Grzegorz Pilch. Zwraca też uwagę, że od kilku lat ze względu na wysokość ceł produkcja przenoszona jest do fabryk w krajach w pobliżu Chin.
Poprawiają płynność
Marcin Czyczerski, prezes obuwniczej grupy CCC, zwraca uwagę na pozytywne efekty, które spółka uzyskuje dzięki temu, że jej współpraca z chińskimi kontrahentami ma długoterminowy charakter.