Robert Shiller nie jest apologetą. Profesor Uniwersytetu Yale słynie w kręgach inwestorów z powodu niepopularnych ostrzeżeń dotyczących wyceny, które sprawdziły się podczas bańki internetowej i mieszkaniowej. Jednym z narzędzi, na którym opiera swoje przewidywania, jest jego cyklicznie dostosowywany wskaźnik ceny do zarobków, który obejmuje ostatnie 10 lat zarobków. I chociaż ponownie ostrzega, nawet Shiller nie jest tego pewien. Na poziomie 35 lat wskaźnik CAPE jest najwyższy od początku XXI wieku. Jeśli wykluczy się ten okres entuzjazmu, osiąga najwyższy w historii odczyt. Jednak w niedawnym poście Shiller napisał, że „przy niskich stopach procentowych, które prawdopodobnie takie pozostaną, akcje nadal będą wyglądać atrakcyjnie, szczególnie w porównaniu z obligacjami".
Niepokój może budzić też wskaźnik Q Tobina. Opracowany w 1969 r. przez ekonomistę nagrodzonego Noblem Jamesa Tobina porównuje wartość rynkową ze skorygowaną wartością netto przedsiębiorstw. Obecny odczyt jest tuż przed szczytem osiągniętym w 2000 roku. Dla Neda Davisa jest to wykres wyceny, w stosunku do którego warto być ostrożnym. Mimo to, chociaż wskaźnik jest około 40 proc. powyżej długoterminowego trendu, „może wystąpić tendencja wzrostowa w stosunku do zmian technologicznych w gospodarce" - napisał weteran Wall Street, który założył swoją firmę o tej samej nazwie.
Istnieją również przekonujące argumenty przemawiające za dyskontowaniem sygnału wysyłanego przez „Wskaźnik Buffetta", czyli stosunek całkowitej kapitalizacji rynkowej akcji USA do produktu krajowego brutto. - Chociaż niedawno osiągnął najwyższy w historii odczyt powyżej długoterminowego trendu, metodologia nie bierze pod uwagę, że firmy są bardziej dochodowe niż kiedykolwiek - zauważa Jeff Schulze, strateg inwestycyjny w ClearBridge Investments. - Przez ostatnią dekadę wyglądał na naprawdę wysoki, ale trwała jedna z najlepszych hoss w historii Stanów Zjednoczonych - powiedział. - To nadal będzie wskaźnik, który nie odzwierciedla odpowiednio potencjału rynku – podsumował.
Według niektórych miar, wyceny S&P 500 już osiągnęły szczyt w erze dot-comów. Analitycy Goldman Sachs Group twierdzą, że niezależnie od wysokiego wskaźnika P/E, brak znaczącej dźwigni poza sektorem prywatnym lub koniunktura gospodarcza w późnym cyklu wskazuje na niskie ryzyko pęknięcia bańki. Podczas gdy ludzie wpychają pieniądze w akcje przy stopach, które w przeszłości sygnalizowały wzrost, apetyt na ryzyko odbija po długim okresie niechęci, przy niskich stopach procentowych. - Dzisiejsza sytuacja jest zupełnie inna - nie sądzę, że mamy wielką bańkę - powiedział w niedawnym wywiadzie dla telewizji Bloomberg Peter Oppenheimer, główny strateg globalnego kapitału w firmie. „Biorąc pod uwagę poziom realnych stóp procentowych, nadal prawdopodobnie będzie to ogólnie korzystne dla akcji w porównaniu z obligacjami.
Innym powodem odrzucenia niektórych wskaźników wyceny jest cykl dochodów. Korporacyjna Ameryka właśnie wychodzi z recesji, a prognozy przewidują silny powrót zysków. Dobra perspektywa zysków jest powodem, dla którego wielu inwestorów poddaje pod wątpliwość podobnie rozciągnięte wyceny. Handlując z 32-krotnością raportowanych zysków, indeks S&P 500 wygląda na dość drogi, ale przy prognozowanych dochodach w tym roku wyższych o 24 proc. - do 173 USD za akcję, wielokrotność spada do około 23.