Nie był to może wielki wyczyn w porównaniu z dokonaniami szerokiego rynku na Wall Street, czy w Niemczech, gdzie podczas co drugiej sesji główne indeksy pobijały historyczne szczyty, ale i tak można to uznać za imponujący pokaz siły giełdowej hossy. Hossy, której na razie nic nie jest w stanie zatrzymać, a która stała się bardziej demokratyczna niż w ubiegłym roku. Hossy, którą owładnął łatwo mutujący i rozprzestrzeniający się wirus spekulacji. Hossy, w której łatwo rodzą się nowe gwiazdy, choć mogą też szybko gasnąć.
Wirus ucieka z Ameryki
Siła amerykańskiego rynku akcji nie powinna budzić zdziwienia, biorąc pod uwagę tempo szczepień w USA oraz stabilizację nowych pacjentów zarażonych koronawirusem na poziomie niższym niż na początku stycznia. W wielu stanach znosi się restrykcje lub całkowicie otwiera gospodarkę, przywracając życie społeczne do normalności, o czym świadczy wypełniony po brzegi stadion Texas Rangers czy pełne gości restauracje i puby na Florydzie. Amerykanie coraz więcej latają (choć raczej wewnątrz kraju), częściej korzystają z hoteli i rezerwują miejsca w restauracjach na skalę niewidzianą od początku pandemii. Dane gospodarcze wskazują, że obok trwającego od dłuższego czasu ożywienia w przemyśle, marzec przyniósł znaczącą poprawę w (najbardziej dotkniętym restrykcjami) sektorze usług (wykres 1). Reprezentujący je wskaźnik ISM Services wystrzelił właśnie do poziomu niewidzianego od dekad, a zatrudnienie wyraźnie przyspieszyło, szczególnie w branży turystyki i wypoczynku.
O ile siłę rynku akcji w USA uzasadnia postęp w walce z pandemią, o tyle zachowanie europejskich parkietów jest zaskakujące. Szczególnie giełdy w Paryżu i we Frankfurcie wydają się odporne na wszelkie negatywne dane napływające z frontu walki z pandemią. Nie dość, że cała Unia Europejska jest daleko za USA i Wielką Brytanią w programie szczepień, to jeszcze wyraźnie nie daje sobie rady z trzecią falą koronawirusa, która opanowała środkowo-wschodnią oraz południową część kontynentu. Ponieważ trudno jest zakładać, że Polacy, Serbowie czy Grecy albo Niemcy i Holendrzy jednocześnie pod koniec lutego przestali przestrzegać zaleceń, wydaje się, że głównym powodem ostatniej fali zachorowań jest sezonowa łatwość zapadania na wirusowe choroby układu oddechowego.
Taka interpretacja skłaniałaby do optymistycznego spojrzenia na najbliższe tygodnie, w których to liczba przypadków Covid-19 powinna wyraźnie spadać w całej Europie. Z drugiej strony rodzi obawę, że za pół roku problem powróci, wraz z kolejnym sezonem grypowym. Chris Whitty, naczelny lekarz Wielkiej Brytanii, która ustępuje jedynie Izraelowi w tempie szczepień, stwierdził ostatnio, że Londyn będzie dążył do zaprzestania stosowania polityki lockdownu jako metody walki z koronawirusem i zacznie traktować Covid-19 jak sezonową grypę (ta w ostrym sezonie odpowiada ona nawet za 25 tys. zgonów wśród Brytyjczyków). Teoretycznie, przykład płynący z Izraela oraz z Wielkiej Brytanii, w których to krajach liczba zakażonych systematycznie spada, może świadczyć o tym, że szybsze tempo szczepień uchroniłoby kontynentalną Europę przed trzecią falą pandemii. Moim zdaniem jednak nie jest to takie pewne. Wystarczy spojrzeć na podobnie wyglądające i spadające od stycznia krzywe zachorowań w Irlandii Północnej (54 zaszczepionych na 100 osób) oraz w Irlandii (22 zaszczepionych na 100, czyli nieco mniej niż w Niemczech).