Ryszard Szarfenberg: W Polsce nierówności są akceptowane

#PROSTOzPARKIETU. Dr Hab. Ryszard Szarfenberg: Nawet MFW przyznaje, że zbyt duże dysproporcje są szkodliwe

Publikacja: 03.04.2019 17:21

Gościem środowego programu #PROSTOzPARKIETU był dr hab. Ryszard Szarfenberg z Instytutu Polityki Spo

Gościem środowego programu #PROSTOzPARKIETU był dr hab. Ryszard Szarfenberg z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego.

Foto: parkiet.com

Głośne od wtorku badania trzech francuskich ekonomistów z Laboratorium Nierówności na Świecie (WIL) sugerują, że na 10 proc. najlepiej zarabiających Polaków przypada 40 proc. ogółu dochodów. Te ustalenia mocno kontrastują z danymi GUS, wedle których udział tych 10 proc. osób wynosi około 23 proc. Oba szacunki dotyczą 2017 r. Z czego wynika ta różnica?

Dr Hab. Ryszard Szarfenberg: Przede wszystkim z różnej metodologii. GUS opiera się głównie na ankietowych badaniach budżetów gospodarstw domowych, przeprowadzanych co roku. Badacze z WIL wzięli oprócz tego pod uwagę także te dochody, które mogą być trudne do uchwycenia w badaniach GUS. Od dawna wskazuje się, że ankieterom trudno dotrzeć do bardzo bogatych gospodarstw domowych, choćby dlatego, że jest ich mniej. Najuboższych, np. bezdomnych, których jest około 30 tys., a także przebywających w instytucjach zbiorowego zamieszkania, ankietowe badania też nie obejmują. Czyli nie mamy dobrych albo nawet żadnych informacji na temat osób o najwyższych i najniższych dochodach, co pozwala przypuszczać, że badania GUS nie doszacowują poziomu nierówności. Badania WIL adresują głównie problem niedoszacowania dochodów osób najlepiej zarabiających, posługując się danymi podatkowymi.

W świetle badań WIL Polska charakteryzuje się nie tylko najwyższym poziomem nierówności spośród 39 krajów Europy, dla których dostępne są porównywalne dane, ale także największym wzrostem nierówności od 1980 r. I o ile rozumiem, dlaczego dane GUS są zaniżone, o tyle trudno mi pojąć, dlaczego w Polsce nierówności miałyby być wyższe niż w innych krajach regionu.

Nawet w czasach realnego socjalizmu w Czechach nierówności dochodowe były mniejsze niż w Polsce. Można powiedzieć, że skoro Polacy nawet wtedy bardziej akceptowali nierówności płacowe, to tym bardziej gdy przeszliśmy do systemu kapitalistycznego nierówności uchodziły za coś oczywistego, dozwolonego. Do dziś są przecież ośrodki analityczne w Polsce, które twierdzą, że nierówności nie mają żadnego znaczenia ekonomicznego, że są naturalnym wynikiem gry sił rynkowych i nie ma się czym przejmować. Ta większa akceptacja dla nierówności może być też częściowo pochodną tego, że w Polsce bardzo mocno wzrósł odsetek osób z wyższym wykształceniem. One oczekują szybkiego wzrostu płac w związku z zainwestowanym czasem i wysiłkiem. Jest jeszcze kwestia dochodów z kapitału. Rolnicy są zwolnieni z podatku dochodowego, w danych podatkowych ich dochodów nie ma. Ale w rolnictwie są duże różnice we własności ziemi i w związku z tym duże nierówności dochodowe. To widać nawet w ankietowych badaniach.

We wszystkich krajach UE nierówności według WIL są wyższe niż według danych Eurostatu. To zrozumiałe, skoro te ostatnie też bazują na ankietach, a problemy z uchwyceniem w takich badaniach dochodów najbogatszych występują wszędzie. Ale w przypadku Polski rozziew między danymi WIL a oficjalnymi jest największy. Z czego to może wynikać?

To jest pewna zagadka. Możliwe, że to jest kwestia różnic między krajami dotyczących tego, ile dochodów nie trafia do zeznań podatkowych. Takich dochodów może być w Polsce więcej niż gdzie indziej. Badacze nierówności tę część dochodów, która nie jest uwzględniona w zeznaniach podatkowych, z reguły przypisują tym o najwyższych dochodach.

Ale w Polsce sporo dochodów niewidocznych dla fiskusa to zarobki z pracy w szarej strefie, którą nie parają się przecież najbogatsi. Czy to oznacza, że o ile badania ankietowe nie doszacowują nierówności w Polsce, o tyle z kolei badania WIL je przeszacowują?

Teoretycznie tak. Ale trzeba się zastanowić, jaki jest rozkład w społeczeństwie tych dochodów, które nie są widoczne w zeznaniach podatkowych. Są powody, aby sądzić, że większa ich część przypada jednak na osoby z wyższych sfer dochodowych, które mogą korzystać z rozmaitych trików podatkowych. A do tego należały jeszcze dodać dochody z kapitału, także częściowo niewidoczne. Na przykład w Polsce nie ma podatku katastralnego od wartości nieruchomości, w związku z czym nie ma podatkowych danych o dochodach z tego tytułu.

Przejdźmy z ekonomii pozytywnej na grunt ekonomii normatywnej. Przyjmijmy, że dane WIL malują wierny obraz nierówności dochodowych w Polsce. Czy one stanowią jakiś problem?

Nawet analitycy z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, któremu trudno zarzucić socjalistyczne przekonania, wykazywali, że zbyt duże nierówności są niekorzystne z perspektywy czysto ekonomicznej, zostawiając na boku inne wartości, np. społeczne. Wygląda więc na to, że nierówności nie tylko przeszkadzają w budowie solidarnego, zrównoważonego, spójnego społeczeństwa, nierozdzieranego konfliktami, ale też negatywnie wpływają na wzrost gospodarczy i aktywność ekonomiczną. Z jednej strony z czasów socjalizmu wiemy, że jakieś nierówności są potrzebne, bo gdy są zbyt niskie, to niski jest też zwrot z wykształcenia, z innowacyjności, a więc brakuje bodźców. Z drugiej jeżeli nierówności są zbyt duże, możemy się zastanawiać, czy ci najbogatsi nie mają zbyt dużego wpływu np. na politykę. U nas wzrost nierówności w ostatnich dekadach może nie budzi takiego zaniepokojenia jak w Europie Zachodniej, bo tam welfare state (państwo dobrobytu – red.) było budowane w warunkach demokracji i wolnego rynku, więc nie było do niego tak negatywnego nastawienia jak u nas do socjalizmu.

Badania WIL dotyczą dochodów przed opodatkowaniem. System podatkowy w Polsce jest jednak raczej regresywny niż progresywny, więc nie ma powodu, aby sądzić, że nierówności w dochodach netto są mniejsze. Jak ten obraz zmieniają transfery socjalne, które za sprawą 500+ mocno wzrosły? Czy w tej mierze, w jakiej powinniśmy dążyć do ograniczenia nierówności, robimy to dobrze?

Wyniki międzynarodowych badań, w których porównuje się nierówności przed podatkami i po podatkach oraz po transferach, sugerują, że podatki same w sobie nie są skutecznym narzędziem zmniejszania nierówności, a tym bardziej zmniejszania ubóstwa. Raczej podatki ubóstwo zwiększają, bo ci, którzy mają niskie dochody, też je płacą. Ważniejsze z perspektywy nierówności i ubóstwa są więc transfery.

Czyli podatki mają znaczenie o tyle, o ile pozwalają sfinansować transfery?

Tak, chociaż nie dotyczy to VAT, który jest z natury mocno regresywny (bardziej obciąża osoby o niskich zarobkach – red.). Warto też zwrócić uwagę na to, do kogo trafiają transfery. W Polsce one nie są specjalnie ukierunkowane na najbiedniejszych. Uwzględniając 500+, w coraz większym stopniu z transferów korzysta też klasa średnia. W mojej ocenie to nie jest negatywne zjawisko. Gdy transfery trafiają tylko do biednych, łatwo wykreować podział społeczeństwa na ciężko pracujących podatników i nieodpowiedzialnych darmozjadów. Gdy klasa średnia widzi, że też otrzymuje jakieś wsparcie – czy to w postaci usług publicznych, czy też transferów ograniczających ich podatki netto – nie ma takich podziałów, na których łatwo grać politykom. gs

Gospodarka krajowa
Ernest Pytlarczyk, Pekao: Podwyżkę stóp trudno byłoby uzasadnić
Gospodarka krajowa
Zarząd broni prezesa. Mówi o ataku na niezależność banku
Gospodarka krajowa
Wzrost popytu nie strąci inflacji z drogi do celu
Gospodarka krajowa
Zarząd NBP broni Adama Glapińskiego. "To próba złamania niezależności banku"
Gospodarka krajowa
Ogień i woda. Scenariusz PKO BP dla polskiej gospodarki
Gospodarka krajowa
Trybunał Stanu dla prezesa NBP. Jest wniosek grupy posłów