Cały świat tkwi w głębokim kryzysie i wielu ekspertów zastanawia się, jak skutecznie z niego wyjść. Przeglądając różnego rodzaju artykuły, antykryzysowe programy rządowe czy analizując wypowiedzi ekspertów, można odnieść wrażenie, że wielu takiego skutecznego rozwiązania upatruje w zielonej rewolucji, w przekierowaniu publicznych i prywatnych środków na programy inwestycyjne związane ze środowiskiem. Ma to zapewnić potrójną korzyść: nakręcić gospodarczą koniunkturę, uchronić świat przed skutkami zmian klimatycznych i przekształcić go w bardziej przyjazny do życia ludziom. Będzie boom, będzie praca, będzie czystsze powietrze, będzie zdrowiej... Brzmi dobrze, warto jednak postawić kilka pytań o to, jak sprawić, by zielona rewolucja faktycznie spełniła pokładane w niej nadzieje.
Aby na nie odpowiedzieć, trzeba najpierw zmierzyć się z innym pytaniem, o najważniejsze wyzwania współczesnego świata. Odpowiedź nie jest ani oczywista, ani prosta. Owszem, pandemia (i jej ekonomiczne skutki), a także zmiany klimatyczne i nadmierna eksploatacja przyrody są istotnymi problemami. Na nich jednak lista się nie kończy. Jest znacznie dłuższa. Z pewnością powinny znaleźć się na niej także: narastająca koncentracja dochodu i majątku, prekaryzacja zatrudnienia i towarzyszący temu coraz częściej brak poczucia sensu życia (bycie niepotrzebnym), nieefektywny system alokacji kapitału (przyrastający dług nie przekłada się na wzrost PKB), nierozwiązane problemy globalizacji (brak uwzględniania efektów zewnętrznych, raje podatkowe). Wszystko to razem sprowadza się do jednej kwestii: świat wydaje się popadać w chaos, bo brakuje mu systemowych rozwiązań, które stanowiłyby odpowiedź na wysoką niepewność i zmienność. To wszystko prowadzi do skrócenia horyzontu myślenia i działania ludzi i firm, co z kolei jest zabójcze dla przyszłości. Coraz częściej funkcjonujemy – podejmujemy nasze decyzje – tak jakby przyszłości miało nie być.
Czy w kontekście tak – znacznie szerzej – zdefiniowanego wyzwania zielona rewolucja rozumiana wąsko, jako ukierunkowane na środowisko programy inwestycyjne, może okazać się panaceum? Mało prawdopodobne. I to z kilku powodów. Po pierwsze, jeśli zmiany w świecie (i fundusze finansowe, które za tym pójdą) ukierunkujemy jedynie na zielone projekty, to spiętrzymy wydatki w stosunkowo wąskim obszarze i w stosunkowo krótkim okresie. Ograniczy to ich realny wpływ na środowisko i gospodarkę – duża część oczekiwanych skutków zostanie „zjedzona" przez efekty cenowe. Ceny określonych usług, materiałów, itd. wystrzelą w górę, sprawiając, że za te same pieniądze uda się pozyskać/zrealizować mniej. Tego typu scenariusz oznacza także gwałtowny wzrost zapotrzebowania na wiele rzadkich surowców. Według szacunków Banku Światowego popyt na grafit, lit czy kobalt może wzrosnąć 4–5-krotnie, rodząc ryzyko rabunkowej eksploatacji kolejnych, nieodnawialnych zasobów Ziemi.
Po drugie, tradycyjnie rozumiane zielone projekty nie rozwiązują żadnego ze wspomnianych wcześniej problemów społecznych. Z dużym prawdopodobieństwem zarobi na nich stosunkowo wąska grupa tych, którzy już dziś stanowią słynny 1 proc. najbogatszych. W efekcie globalne nierówności dochodowe tylko się pogłębią. Z kolei z punktu widzenia miejsc pracy zielona rewolucja w dużej mierze oznaczać będzie kanibalizację istniejących („brudnych") stanowisk i zastępowanie ich „zielonymi". Nie jest jasne, dlaczego te „zielone" miałyby być dla pracowników lepsze? Wydaje się, że sytuacja może być wręcz odwrotna – globalne trendy rynku pracy wskazują, że relatywnie stabilne etaty w funkcjonujących dziś firmach mogą zastąpić „elastyczne" (by nie powiedzieć „śmieciowe") umowy w tych nowych.
Po trzecie, jeśli przy okazji zielonej rewolucji nie wypracujemy nowych rozwiązań w zakresie finansowania, to system społeczno-gospodarczy może zawalić się pod ciężarem długu, który z roku na rok ustanawia kolejne rekordy.