Przed dwoma tygodniami Komisja Europejska rozpoczęła dochodzenie w sprawie stosowania przez Gazprom praktyk monopolistycznych w ośmiu krajach (Polska, Czechy, Słowacja, Węgry, Bułgaria, Estonia, Litwa i Łotwa). Dochodzenie dotyczy trzech przypadków naruszenia unijnego prawa antymonopolowego: podzielenia przez Rosjan rynków gazu, co utrudnia swobodne dostawy do krajów Unii; możliwego utrudniania odbiorcom różnicowania kierunków dostaw z importu; wreszcie – ustanowienia niesprawiedliwych cen dla klientów poprzez powiązanie ich z cenami ropy sprzed pół roku i niegodzenie się na powiązanie stawek z wolnym rynkiem gazu.
Groźba gigantycznej kary
Obecnie średnia cena na giełdach gazu w Europie (brytyjska NBP, holenderska TTF i francuska PEG Nord) to 360 dol. za 1000 m sześc. Tymczasem paliwo z kontraktów z Gazpromem kosztuje np. Niemcy 452 dol., a najwięcej płaci Polska – ok. 550 dol. za 1000 m sześc.
Gazprom ma obecnie ok. 25–30 proc. gazowego rynku Unii, ale w kontraktach długoterminowych stosowana jest zasada „bierz albo płać" ograniczająca odbiorcom możliwość zmniejszenia zamówień. Kara za udowodniony przez KE monopol może wynieść do 10 proc. rocznych przychodów ze sprzedaży gazu w danym kraju, gdzie naruszono prawo antymonopolowe. W wypadku, gdyby taka praktyka trwała kilka lat, kara może sięgnąć 30?proc. przychodów.
W tej sytuacji maksymalna kara dla Gazpromu, w przypadku udowodnienia firmie naruszeń, może sięgnąć 14 mld dol., czyli jednej trzeciej zysku netto koncernu w 2011 r. Nic więc dziwnego, że po ogłoszeniu decyzji Komisji szefom Gazpromu puściły nerwy.
Prezes Aleksiej Miller zapowiedział niedawno, że spółki PGNiG, RWE oraz Litwa, które pozwały rosyjski koncern przed sądy, nie będą już mogły negocjować z Gazpromem obniżek cen. A wicepremier Aleksandr Miedwiediew w wypowiedzi dla agencji Interfaks stwierdził, że Komisja postępuje wobec koncernu nieuczciwie.