Wyobraźcie sobie, że wchodzicie dziś rano do sklepu spożywczego, a tam torebka cukru kosztuje?np. 950 zł. Wzbudzi to zdziwienie, ponieważ każdy wie, ile w stabilnej sytuacji gospodarczej (bez szalejącej inflacji) może kosztować kilogram cukru.
Inaczej jest z dziełem sztuki. Ten sam obraz np. Wojciecha Kossaka można wystawić za 20?tys. zł i tego samego dnia gdzie indziej równie dobrze za np. 45 tys. zł. Wyższa cena nie wywoła protestów, ponieważ to dzieło sztuki, rzecz tzw. unikatowa. Nikt nie odważy się protestować przeciwko zawyżonej cenie obrazu, aby nie narazić się na zarzut, że jest przysłowiowym burakiem, który nie zna się na sztuce.
Cena obrazu ma podstawowe znaczenie dla inwestora, kolekcjonera i dla miłośnika, który kupuje wyłącznie z miłości do sztuki. Przed zakupem oceniamy, czy żądana cena jest realistyczna. Punktem odniesienia do tych kalkulacji są wcześniejsze transakcje na porównywalne obrazy. Niestety od lat zdarza się, że po aukcjach świadomie podawane są wysokie ceny sprzedaży, choć nie doszło do transakcji. Ceny te wprowadzają w błąd klientów nieznających tajemnic naszego młodego rynku.
Problem niewiarygodnych cen jako pierwszy oficjalnie sformułował Jerzy Stelmach, profesor prawa, a zarazem wybitny kolekcjoner. W 2000 r. udzielił na ten temat wywiadu „Gazecie Antykwarycznej". W ubiegłym roku w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" Jerzy Stelmach potwierdził, że problem nadal jest aktualny. To znaczy domy aukcyjne oficjalnie informują, że obrazy zostały sprzedane za określone, nierzadko rekordowe ceny. Po czym niektóre z tych obrazów od razu oferowane są po cichu potencjalnym nabywcom za zdecydowanie niższe ceny. Czy o tej prawidłowości wiedzą debiutanci na rynku sztuki?
Fikcja goni fikcję
Wielokrotnie pisałem o doraźnych i odległych skutkach prawnych fikcyjnych cen na polskim rynku sztuki. Na Zachodzie problem rozwiązano w prosty sposób. Mówiąc w koniecznym skrócie: po aukcji spisywany jest urzędowy protokół wylicytowanych przedmiotów i to jest podstawa m.in. do wymierzenia podatku.