Eksperci z instytucji finansowych w rozmowie z „Parkietem” sygnalizują, że widzą oznaki ożywienia na rynku ofert pierwotnych. Tortem i szampanem będzie świętować wynik pierwotnej oferty akcji na warszawskiej giełdzie Grupa Arlen w najbliższy wtorek. Tego dnia – 24 czerwca – akcje spółki szyjącej odzież ochronną dla służb mundurowych zadebiutują na parkiecie. To po Diagnostyce drugi tegoroczny debiutant na głównym rynku. Inwestorzy, którzy uczestniczyli w IPO Arlenu, zastanawiają się, czy oni także będą mieli się z czego cieszyć. W poniższym tekście staramy się odpowiedzieć na to pytanie.
Efekt dyskonta
Oferta akcji Arlenu objęła tylko istniejące walory. Założyciel Andrzej Tabaczyński sprzedał pulę odpowiadającą prawie 35 proc. papierów za 271 mln zł. Większość – 91 proc. – zaoferował ostatecznie inwestorom instytucjonalnym. Dla indywidualnych zostało około 9 proc. puli 7,74 mln akcji.
Widmo dużej redukcji zapisów oraz ustalenie ceny w IPO poniżej ceny maksymalnej sprawiły, że w dyskusjach na platformie X zaczęły pojawiać się obawy o to, czy na walorach Arlenu uda się zarobić.
Łukasz Hejak, zarządzający w Investors TFI, nie przeczy, że w tych obawach jest trochę racji. – Stara szkoła inwestycyjna mówi, że najlepiej, aby wszystko szło po tzw. maksie. Mój były szef był zdania, że lepiej kupić drogo spółkę rosnącą, niż tanio niedającą takiej perspektywy. Sprzedaż przy cenie maksymalnej oznacza, że spółka jest gorącym towarem – mówi Hejak. – Jednak sprzedaż akcji po cenie maksymalnej to trudna sprawa – dodaje.