– Epoka kamienia łupanego nie skończyła się z powodu braku kamieni, a epoka ropy naftowej skończy się długo wcześniej, niż na świecie skończy się ropa – prognozował wiele lat temu Ahmed Zaki Yamani, saudyjski minister ds. ropy naftowej w latach 1962–1986, czyli człowiek, który budował petrodolarową potęgę pustynnego królestwa. Jego słowa nic nie straciły na aktualności. Wbrew alarmistycznym przepowiedniom o kurczących się zapasach ropy rynek zmagał się w ostatnich latach z nadmierną podażą surowca. Postęp technologiczny stworzył zaś ryzyko, że popyt na ropę będzie w dalszej przyszłości mniejszy niż obecnie. Możemy śmiać się z szumnych deklaracji niektórych rządów mówiących o rozwoju elektromobilności, możemy pukać się w czoło, obserwując, jak spółka Tesla dopłaca ciężkie pieniądze do każdego wyprodukowanego przez siebie samochodu elektrycznego, ale musimy pamiętać, że ta technologia będzie w nadchodzących latach rozwijana. Chiny już oddały do użytku autostradę wyposażoną w stacje ładowania pojazdów elektrycznych. Wiele rządów deklaruje, że będzie promować rezygnację z pojazdów napędzanych silnikami spalinowymi, i nawet wyznacza harmonogramy wygaszania tej technologii. Być może to przejaw ideologicznej obsesji, ale może być też próbą zapewnienia gospodarkom rozwiniętym nowego technologicznego impulsu do rozwoju. Popularność zdobywają idee takie jak carsharing, a odnawialne źródła energii mogą liczyć na spore subsydia. Paliwa kopalne nadal bronią swojego udziału w rynku i nie da się z nich zupełnie zrezygnować, ale postęp technologiczny z czasem powinien zmniejszać ich rolę. O ile elektrownie wiatrowe czy słoneczne nie są w stanie zastąpić tradycyjnych, o tyle w przyszłości mogą to zrobić bardziej zaawansowane, bezpieczniejsze i bardziej efektywne reaktory nuklearne (np. gdy uda się opanować technologię zimnej fuzji). Państwa, które oparły swój model rozwoju na czerpaniu profitów ze sprzedaży ropy naftowej i dzięki temu przez wiele lat prosperowały, muszą się zmierzyć z tymi wyzwaniami i przystosować swoje gospodarki do nadchodzących zmian.
Początek tego procesu już mamy, a kraje, które liczyły na wieczne naftowe prosperity, boleśnie odczuwają tego skutki. Drastycznym przykładem jest socjalistyczna Wenezuela, która doznała gospodarczej implozji, gdy w ostatnich latach mocno spadły ceny ropy na światowych rynkach.
Saudyjska wizja
Długofalowe zmiany na rynku energetycznym mogą w największym stopniu dotknąć oczywiście Bliskiego Wschodu – regionu, który najbardziej skorzystał na naftowej prosperity. Szczególnie wrażliwa na zmiany jest Arabia Saudyjska, która odpowiada za 15 proc. światowego eksportu ropy. Przychody ze sprzedaży tego surowca stanowią ponad 50 proc. jej PKB i oczywiście przeważającą część budżetu. – Eksperci oceniają, że saudyjskie zasoby wystarczą co najmniej do 2050 r. Jednakże kończące się zasoby nie są jedynym zmartwieniem Rijadu. Wahania i spadki cen ropy już niejednokrotnie doprowadziły uzależnioną od eksportu surowca gospodarkę na skraj przepaści. Również wzrost znaczenia gazu oraz rewolucja łupkowa postrzegane są jako zagrożenia dla sytuacji ekonomicznej królestwa. Część ekspertów wskazuje również, że problemem może być rozwijający się sektor pojazdów hybrydowych i elektrycznych. Gigant naftowy Saudi Aramco przeprowadził jednak własne badania, z których wynika, że do 2040 r. będą one stanowić wciąż tylko 10–20 proc. rynku. Większym wyzwaniem, według Aramco są współdzielone przejazdy, które oferuje np. Uber – mówi „Parkietowi" Paweł Ziorko, ekspert Polskiego Centrum Informacji Strategicznych.
Saudyjczycy nie mają oczywiście zamiaru biernie czekać, aż zmiany na rynku energetycznym zmiotą ich gospodarkę. W 2016 r. książę Mohammed bin Salman, obecny następca tronu Arabii Saudyjskiej, ogłosił plan Saudi Vision 2030, czyli wielki projekt dywersyfikacji gospodarki. Przewiduje on, że udział produktów innych niż ropa naftowa w saudyjskim eksporcie ma wzrosnąć z 16 proc. do 50 proc. Arabia Saudyjska ma m.in. inwestować w przemysł niepowiązany z branżą energetyczną oraz w sektor usług. Ma też stworzyć własny przemysł zbrojeniowy. Analitycy firmy McKinsey, których opracowanie było jedną z inspiracji dla tego planu, wskazują, że Arabia Saudyjska może do 2030 r. podwoić tempo wzrostu gospodarczego i stworzyć 6 mln nowych miejsc pracy, jeśli będzie rozwijała przemysł, górnictwo, turystykę, służbę zdrowia i sektor finansowy. – Jesteśmy uzależnieni od ropy. To niebezpieczne. Myślę, że od 2020 r. możemy żyć bez niej – mówił książę Mohammed bin Salman.
Czy ten plan nie jest jednak zbyt ambitny? Zagrożeniem dla reform mogą być dosyć archaiczne, oparte na wahabickiej wersji islamu, stosunki społeczne w Arabii Saudyjskiej. – Planowane zmiany w strukturze gospodarki muszą również pociągać za sobą zmiany społeczne. Dlatego książę chce, aby Arabia Saudyjska na powrót stała się królestwem umiarkowanego islamu, i rozpoczyna reformy społeczne rozluźniające twardą islamską obyczajowość. Rijad chce tym samym nie tylko przekonać społeczność międzynarodową, że jest otwartym, bezpiecznym i przyjaznym miejscem dla turystów i inwestorów, ale również wpłynąć na strukturę społeczną, aby pobudzić obywateli do działań zgodnych z intencjami Wizji 2030. Dekret króla Salmana pozwalający kobietom prowadzić samochody i zapowiadane kolejne reformy zwiększające swobody obywatelskie dla kobiet są związane z planowanym zwiększeniem udziału kobiet w rynku pracy, ale również z pobudzeniem wewnętrznego popytu. Również otwarcie na nowo kin w styczniu 2018 r., po 35 latach zakazu, ma swój wymiar gospodarczy. Zmiany, które proponuje rząd w Rijadzie, napotykają opór elit politycznych oraz duchowieństwa. Między innymi z tego powodu doszło w listopadzie tego roku do aresztowań wśród książąt, ministrów i biznesmenów. Książę Salman, aby móc swobodnie wprowadzać zmiany, musi oczyścić swoje otoczenie z nieprzychylnych i blokujących reformy oficjeli – wskazuje Ziorko.