W czerwcu 29 proc. Polaków przewidywało, że w najbliższych 12 miesiącach ceny dóbr i usług konsumpcyjnych będą rosły szybciej niż w poprzednich 12 miesiącach, a niemal 49 proc. oceniało, że będą rosły równie szybko. Biorąc pod uwagę to, że w maju br. te ceny były o 4,7 proc. wyższe niż rok wcześniej, dane te sugerują, że niemal 78 proc. konsumentów spodziewa się co najmniej równie wysokiej inflacji do połowy przyszłego roku. Takie oczekiwania dla osób pracujących mogą być pretekstem, aby domagać się podwyżek płac. W warunkach niskiego bezrobocia pracodawcy będą prawdopodobnie te żądania akceptowali, wiedząc, że i tak wzrost kosztów pracy będą mogli przerzucić na konsumentów. To jednak oznaczało będzie dalszy wzrost cen konsumpcyjnych, być może nawet przekraczający wspomniane na początku przewidywania.
Obawy przed taką spiralą płacowo-cenową leżą u źródeł większości apeli, aby Rada Polityki Pieniężnej rozpoczęła podwyższanie stóp procentowych. Zwolennicy zaostrzenia polityki pieniężnej – w tym nieliczni członkowie RPP, którzy proponują tzw. sygnalną podwyżkę stóp – zdają sobie sprawę z tego, że inflacja przekroczyła ostatnio cel NBP (2,5 proc.) głównie z powodu niskiej bazy odniesienia dla cen paliw oraz kilku czynników zewnętrznych, czyli takich, które są niezależne od koniunktury w Polsce i na które RPP w zasadzie nie ma wpływu. Uważają jednak, że niezależnie od przyczyn podwyższona inflacja może się utrwalić. Ale oczekiwania inflacyjne konsumentów, które mają być paliwem dla tego mechanizmu, nie poddają się łatwo pomiarowi i interpretacji. A przez to sam mechanizm łatwiej opisać w teorii, niż zaobserwować w praktyce. Co nie znaczy, że można go ignorować.
Oczekiwania czy wspomnienia?
Przytoczone wyżej dane pochodzą z badań Komisji Europejskiej (w praktyce w Polsce realizuje je GfK Polonia). Na ich podstawie KE oblicza wskaźnik oczekiwań inflacyjnych, który w czerwcu wzrósł do 54,4 pkt z 48,4 pkt w maju. Wyżej był tylko dwa razy w sięgającej 2001 r. historii: w kwietniu 2020 r. i w kwietniu 2004 r. Ale na tej podstawie, wbrew pozorom, nie da się jednoznacznie powiedzieć, czy oczekiwania inflacyjne są wysokie, czy niskie. Interpretacja zależy bowiem od poziomu inflacji, przy którym te oczekiwania są formułowane. Przykładowo, w kwietniu 2004 r. inflacja, mierzona wskaźnikiem cen konsumpcyjnych (CPI), wynosiła zaledwie 2,2 proc. rocznie. Mogła wzrosnąć o ponad 1 pkt proc. lub pozostać na tym samym poziomie – zgodnie z oczekiwaniami większości konsumentów – i ciągle byłaby zgodna z celem inflacyjnym NBP. Dzisiaj takie same oczekiwania, gdyby miały okazać się celne, zwiastowałyby inflację na poziomie co najmniej 4,7 proc. rocznie, czyli wyraźnie powyżej nie tylko celu NBP, ale nawet górnej granicy pasma dopuszczalnych odchyleń od tego celu.
W tym świetle obecny poziom oczekiwań cenowych konsumentów można rzeczywiście uznać za niepokojący. Ale alternatywny miernik tych oczekiwań, publikowany przez GUS na podstawie jego własnych badań wśród gospodarstw domowych, maluje zupełnie inny obraz, choć obliczany jest w taki sam sposób (w uproszczeniu: jako różnica między odsetkiem osób, które oceniają, że ceny będą rosły szybciej lub tak samo, a odsetkiem osób, które sądzą, że ceny będą rosły wolniej lub malały). Ten wskaźnik w maju br. znalazł się na najniższym od dwóch lat poziomie 30,2 pkt, a w czerwcu wzrósł tylko nieznacznie, do 31,4 pkt. Tymczasem w kwietniu ub.r., gdy wskaźnik KE znalazł się najwyżej w historii, wskaźnik GUS również był na wieloletnich maksimach, choć daleko od rekordu. O czym świadczy jego spadek w ostatnich miesiącach? Hipotez jest kilka. Ekonomiści z banku Pekao w jednej z analiz pisali, że może to być swego rodzaju „efekt halo". „Przyczyna, dla której oczekiwania inflacyjne spadły w maju, może być związana z okolicznościami, w których były gromadzone dane. W warunkach otwierania gospodarki i wyraźniejszego powrotu do normalności w życiu gospodarczym i społecznym kwestie cenowe mogły stracić na ważności i być relegowane na dalszą pozycję w hierarchii problemów postrzeganych przez gospodarstwa domowe" – tłumaczyli.