Prof. Beata Javorcik: Unijne fundusze nadają nam dobry kierunek

Polityka fiskalna to kierownica, a nie pedał gazu - mówi prof. Beata Javorcik główna ekonomistka Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju.

Publikacja: 08.11.2021 13:20

Prof. Beata Javorcik: Unijne fundusze nadają nam dobry kierunek

Foto: Bloomberg

Według nowych prognoz EBOR, PKB Polski w tym i w przyszłym roku zwiększy się o niemal 5 proc. Od czerwca państwa ocena perspektyw polskiej gospodarki praktycznie się nie zmieniła. Nie podzielają państwo obaw, że zaburzenia w globalnych łańcuchach dostaw oraz wysoka inflacja schłodzą gospodarkę?

Nasz raport prognostyczny ma tytuł "Słodko-gorzkie ożywienie". Słodkie, bo w I połowie roku wzrost przebił nasze oczekiwania i gorzkie, bo na horyzoncie gromadzą się czarne chmury. Inflacja to jedna z nich. Natomiast zaburzenia w łańcuchach dostaw wydają się nam przejściowe i w różnym stopniu mają wpływ na kraje w regionie.

Poprzednio rozmawialiśmy w czerwcu i wtedy te zaburzenia też wydawały się być zjawiskiem przejściowym. Tymczasem jeszcze się nasiliły. Co to znaczy przejściowe?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zrozumieć, skąd te zaburzenia się wzięły. Pandemia utrudniła konsumpcję usług, przez co wzrósł popyt na towary. Ten wysoki popyt wciąż się utrzymuje, a produkcja nie jest w stanie dotrzymać mu kroku. To jest szczególnie widoczne w motoryzacji i tych branżach, gdzie są potrzebne półprzewodniki. W trakcie pandemii przemysł ograniczył zamówienia na półprzewodniki, spodziewając się spadku popytu na samochody. W rezultacie, gdy zamówienia się odbiły, fabryki półprzewodników nie nadążają z produkcją. Podobnie można tłumaczyć podwojenie się cen drewna. Na to nakładają się jeszcze zatkane porty, powodujące opóźnienia dostaw. Na świecie na odbiór czeka rekordowa liczba kontenerów. Rozładowanie korków w portach zajmie sporo czasu.

Kiedy można oczekiwać powrotu równowagi między popytem na towary a ich podażą?

Na większości rynków równowaga powinna powrócić w 2022 r. Ale są rynki, w których problemy mogą utrzymać się dłużej. Fabryki półprzewodników powstają kilka lat. Także popyt na te materiały i surowce, które wykorzystuje się w energetyce odnawialnej, może przewyższać podaż jeszcze przez dłuższy czas.

Wąskie gardła w łańcuchach produkcji są widoczne także w Polsce. Odsetek firm przemysłowych, które w badaniach GUS wskazują niedobór materiałów i surowców jako barierę rozwoju jest rekordowy, przekracza 33 proc. To nie zahamuje ożywienia?

Bo w Czechach i na Słowacji, w świetle prognoz EBOR, spowolnienie będzie wyraźne. W Czechach i na Słowacji dużą rolę odgrywa przemysł motoryzacyjny, który najmocniej odczuwa napięcia w łańcuchach dostaw. Na Słowacji motoryzacja odpowiada – bezpośrednio – za 16 proc. zatrudnienia w przemyśle, w Czechach i na Węgrzech za około 14 proc., a w Polsce za niespełna 8 proc.

Czy nie jest tak, że te bariery w handlu międzynarodowym to częściowo błędne koło? Często słyszę, że firmy, które dotąd stosowały strategię dostaw na czas (just in time) teraz przyjmują strategię zamówień na wszelki wypadek (just in case). To by oznaczało, że składają zamówienia na materiały i komponenty na zapas, tworząc nadmiarowy popyt. Czy należy się liczyć z tym, że efektem będzie nadprodukcja niektórych towarów?

Nie sądzę. Na taką zmianę strategii, o której pan mówi, mogą się decydować małe firmy. Dla dużych odejście od dotychczasowej strategii dostaw na czas oznaczałoby zwiększenie kosztów. A te i tak szybko rosną w związku ze zwyżkami cen surowców. Ten wzrost kosztów ogranicza też moim zdaniem ryzyko, że dojdzie do nadprodukcji. Tym bardziej, że w globalnej gospodarce wciąż trwa odbicie aktywności po pandemii. Popyt pozostanie więc silny, szczególnie w najbliższym czasie, w okresie przedświątecznym.

W październiku inflacja w Polsce doszła do niemal 7 proc., wedle wszelkiego prawdopodobieństwa w najbliższym czasie sięgnie 8 proc. Do niedawna większość ekonomistów była przekonana, że to będzie zjawisko przejściowe. Ale kolejne inflacyjne niespodzianki podkopują to przekonanie...

Inflacja przyspieszyła na całym świecie w dużej mierze z tego powodu, że popyt po pandemii wzrósł tak mocno, że nie nadąża za nim podaż. Do tego doszedł wzrost stopy oszczędzania wśród gospodarstw domowych w czasie pandemii. Te oszczędności wydawane są teraz m.in. na nieruchomości i wszystko co z tym związane. Ta podwyższona inflacja okaże się zapewne przejściowa, o ile nie dojdzie do wzrostu oczekiwań inflacyjnych. Ale akurat w Europie Środkowo-Wschodniej jest o to relatywnie łatwo. Ludzie w wieku powyżej 50 lat pamiętają hiperinflację z lat 90. XX w. Badania pokazują, że takie doświadczenia zostają w pamięci na zawsze. Mieszkańcy zachodniej Europy i USA nie mają podobnych doświadczeń, więc tam oczekiwania inflacyjne są lepiej zakotwiczone. W Polsce, jak się wydaje, już się od celu inflacyjnego NBP (2,5 proc.) odkotwiczyły. Ekonomiści spodziewają się obecnie inflacji w 2022 r. na poziomie ponad 5 proc., co jest niepokojące. Rozgrzany rynek pracy nie pomaga trzymać oczekiwań inflacyjnych w ryzach. Stopa bezrobocia w Polsce wynosi 3,4 proc. i jest niewiele wyższa niż w lutym 2020 r. W tych okolicznościach łatwo o spiralę cenowo-płacową, chociaż akurat w Polsce pewnym wentylem bezpieczeństwa może być wzrost aktywności zawodowej. Wskaźnik aktywności zawodowej wynosi obecnie 57,6 proc., w porównaniu do 56 proc. w IV kwartale 2019 r. Tymczasem jest wiele krajów, w tym USA, gdzie ten wskaźnik spadł, niekiedy nawet mocno.

Z czego wynikają te różnice?

Wzrost wskaźnika aktywności zawodowej w Polsce być może jest konsekwencją tego, że mobilność w naszym regionie powróciła do stanu sprzed pandemii dość wcześnie, bo już w maju br. W strefie euro i na świecie nastąpiło to dopiero we wrześniu. Stąd też duży wzrost zapotrzebowania na pracowników w sferze usług. Widać to w internetowych ogłoszeniach. Z naszej analizy wynika, że liczba ogłoszeń dotyczących pracy w gastronomii i drobnych usługach, takich jak salony kosmetyczne, w II kwartale br. była o 175 proc. większa niż w II kwartale 2019 r. O ponad 40 proc. wzrosło również zapotrzebowanie na pracowników z technicznym wykształceniem: informatyków, ale też inżynierów budownictwa. Ogłoszeń dotyczących pracy w handlu jest o 36 proc. więcej.

Najwyższa od dwóch dekad inflacja tłumi wzrost siły nabywczej gospodarstw domowych i negatywnie wpływa na nastroje konsumentów. Czy tak wysoka inflacja nie zahamuje wzrostu konsumpcji, która była kołem zamachowym ożywienia? I czy z powodu tego negatywnego wpływu na popyt, inflacja nie będzie sama się wygaszała?

Inflacja oczywiście negatywnie wpływa na siłę nabywczą gospodarstw domowych, ale kluczowe jest to, jak szybko rosną pensje i emerytury. Jeśli podwyżki płac i emerytur rekompensują wzrost cen, to siła nabywcza gospodarstw domowych nie maleje. A obecnie sytuacja na rynku pracy – a także to, że emerytury są indeksowane inflacją – sprzyja wzrostowi dochodów. Ostatnie badania pokazują, że ludzie formułują swoje opinie o inflacji na podstawie zakupów, których sami dokonują. Przy tym ważna jest częstotliwość tych zakupów, a nie to, jaką część wydatków gospodarstwa domowego stanowią. Czyli wzrost cen żywności i artykułów pierwszej potrzeby będzie przekonywał konsumentów, że inflacja jest wysoka, co może sprawić, że poczują się biedniejsi i osłabić ich skłonność do wydawania. Ale z drugiej strony będą też tacy, którzy uznają, że trzeba kupować więcej i na zapas, bo później będzie drożej. To się wiąże właśnie z tą pamięcią hiperinflacji.

Rada Polityki Pieniężnej rozpoczęła cykl podwyżek stóp procentowych, żeby – jak tłumaczy – nie dopuścić do utrwalenia się inflacji, gdy wygasną te przejściowe czynniki, które ją dziś podbijają. Czy to wystarczy? Czy potrzebne są też jakieś zmiany po stronie polityki fiskalnej?

Z punktu widzenia banku centralnego najważniejsze jest to, aby wysłać jasny sygnał, że bank jest przywiązany do swojego celu inflacyjnego i zdeterminowany, aby doprowadzić inflację w pobliże tego celu. Społeczeństwo musi mieć przekonanie, że bank centralny będzie z inflacją walczył. Na politykę fiskalną bank centralny wpływu jednak nie ma, może tylko apelować do rządu o to, aby ją zacieśnił. Ale to też nie jest konieczne. Przyjęło się myśleć o polityce pieniężnej jako o hamulcu dla gospodarki, a o polityce fiskalnej jako o pedale gazu. W rzeczywistości polityka fiskalna to również kierownica, która nadaje kierunek gospodarce. Gdy gospodarka jest rozgrzana, rząd może nadal wydawać, ale mądrze. Należy wtedy raczej wspierać inwestycje, które przyczynią się do szybszego wzrostu gospodarczego w przyszłości, a nie konsumpcję.

Z tym jest w Polsce słabo. W I połowie br. inwestycje w Polsce wróciły wprawdzie na ścieżkę wzrostu, po załamaniu w ub.r., ale na tle konsumpcji rosły niemrawo.

W I połowie br. udział inwestycji w PKB był w Polsce najniższy wśród wszystkich krajów UE, w których działa EBOR. Wyniósł zaledwie 16,1 proc., podczas gdy np. w Estonii ponad 30 proc., na Węgrzech 27,3 proc., a w Czechach, Rumunii, Łotwie i Chorwacji powyżej 20 proc. Najbliżej Polski jest Bułgaria, gdzie udział inwestycji w PKB wyniósł 17,6 proc. To bardzo słaby wynik, biorąc pod uwagę to, że realne stopy procentowe są ujemne. Ale tę słabość było widać już przed pandemią.

Z czego ona wynikała? Może jest to przejaw zmieniającej się struktury polskiej gospodarki? W Polsce rozwija się prężnie sektor usług dla biznesu, który jest relatywnie mało kapitałochłonny.

Na pewno jest tak, że sektor usług dla biznesu jest mniej kapitałochłonny. Ale w przemyśle w Polsce też jest słabo z inwestycjami. Ja tłumaczyłabym to niepewnością i zmianami klimatu dla biznesu. Wygląda na to, że Polska stała się krajem mniej przyjaznym dla inwestycji.

Teraz cieniem na perspektywach odbicia inwestycji kładzie się spór Polski z UE, który zagraża napływowi unijnych funduszy. Ale może, jak twierdzi część polityków, te fundusze wcale nie są nam tak bardzo potrzebne i równie dobrze poradzimy sobie bez nich?

Samo Ministerstwo Finansów szacuje, że napływ funduszy podwyższyłby wzrost PKB o około 0,4 pkt proc. rocznie. To spory efekt. Ale znaczenie funduszy wykracza poza ten bezpośredni wpływ. Pieniądze na inwestycje rząd może zawsze pożyczyć. Ale unijne fundusze mają tę zaletę, że pomagają kierować gospodarkę na właściwe tory. Politykom bardzo ciężko jest wydawać na cele długoterminowe. Wyborcy chcą zobaczyć efekty szybko, więc politycy koncentrują się na krótkoterminowych działaniach. Tymczasem Bruksela zobowiązuje rządy do tworzenia planów, jak pieniądze będą wydawane. A mają być wydawane tak, żeby tworzyły podwaliny pod długoterminowy wzrost. Priorytetami są przy tym zielona transformacja i cyfryzacja.

Wróćmy jeszcze do inflacji. Politycy mają pewne pomysły na jej złagodzenie. Z jednej strony proponują obniżkę podatków nakładanych na paliwa, z drugiej zaś mowa o bonach energetycznych. Czy nie jest tak, że na dłuższą metę te rozwiązania tylko by inflację podsyciły, bo zmniejszyłyby jej negatywny wpływ na popyt?

Wysokie ceny energii mają inny wpływ na gospodarstwa domowe w różnych krajach. Przykładowo, w Niemczech wydatki na prąd, wodę, gaz i ogrzewanie to tylko 7 proc. budżetu gospodarstw domowych, w Polsce to 15 proc., a na Węgrzech i w Rumunii ponad 20 proc. Przy tym w krajach, w których działa EBOR, są duże różnica w tym wskaźniku w zależności od dochodów gospodarstw domowych. W najuboższych 10 proc. gospodarstw domowych wydatki na media to prawie 30 proc. budżetu, a w najzamożniejszych 10 proc. tylko 9 proc. To oznacza, że wzrost cen gazu i energii uderza zdecydowanie mocniej w najbiedniejszych. Wielu z nich rząd faktycznie powinien pomóc. Ale lepiej to zrobić za pomocą bonu niż za pomocą obniżania podatków od nośników energii. Próbujemy walczyć ze zmianami klimatycznymi, więc musimy zniechęcać ludzi do konsumpcji energii. Najłatwiej to zrobić poprzez podwyższanie cen energii. Obniżka akcyzy idzie w przeciwnym kierunku. Bon zaś pomaga tym, którzy tej pomocy naprawdę potrzebują.

Beata Javorcik od września 2019 r. jest główną ekonomistką Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Na czas sprawowania tej funkcji zawiesiła pracę naukową na Uniwersytecie Oksfordzkim, na którym wykłada od 2010 r. Javorcik jest pierwszą kobietą, która uzyskała tytuł profesora ekonomii tej uczelni. Wcześniej pracowała m.in. w Banku Światowym. Doktorat w dziedzinie ekonomii uzyskała na Uniwersytecie Yale. Jest uczestniczką panelu ekonomistów „Parkietu" i „Rzeczpospolitej".

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie