Rentowności dziesięcioletnich obligacji amerykańskich były momentami wyższe od polskich dziesięciolatek. Jednak dopiero majowe i kwietniowe odczyty mogły wzbudzić realny niepokój.

Wartość wskaźnika CPI w kwietniu wyniosła 4,2 proc. w USA oraz 4,3 proc. w Polsce. W maju było to odpowiednio 5 i 4,8 proc. Oba odczyty znacząco przewyższyły oczekiwania, dynamika wzrostu cen przekroczyła zaś kilkudziesięcioletnie maksima. Dlaczego zatem teraz reakcja rynków jest tak spokojna? Po pierwsze, wysokie odczyty wynikają m.in. z bardzo niskiej bazy z ubiegłego roku. Wygląda na to, że majowe odczyty ustanowiły lokalne szczyty i jeśli to się potwierdzi w czerwcu, problem statystycznej inflacji przez chwilę przestanie straszyć rynki.

Widać to wyraźnie po reakcji rentowności, które sukcesywnie od kilku tygodni spadają, majowy szczyt wywołany był przez zmniejszenie skali skupu przez NBP. Najprostsze i prawdopodobnie najbliższe prawdzie wytłumaczenie mówi, że rynki przyzwyczaiły się do nowej normalności wyższych odczytów. Wypowiedzi członków Fed potwierdzają, że inflacja, pomimo dwukrotnego przekroczenia celu, w najbliższych miesiącach nie będzie istotnym problemem. Takie jest też bazowe oczekiwanie rynków.

Te rozważania niosą za sobą kilka istotnych implikacji. Po pierwsze, najlepszy moment na zakup obligacji już chyba minął. Z drugiej strony istotna korekta na rynkach akcji w II kwartale, które znajdują się na wielomiesięcznych, lub historycznych szczytach, prawdopodobnie nie nastąpi i oczekiwać można nowej fali wzrostowej, przynajmniej w miesiącach wakacyjnych. Dotyczy to zarówno rynków bazowych, jak i krajowych indeksów.

Patrząc na to zagadnienie nieco kontrariańsko, nasuwa się kilka dodatkowych spostrzeżeń. Tradycyjnie szczyt inflacji występował w dojrzałej fazie cyklu koniunkturalnego, obecnie prawdopodobnie pojawił się przed istotną falą wzrostową. Przekładając to na perspektywy rynków akcji, możliwe, że istotną korektę zobaczymy dopiero jesienią. O prawdziwym odwróceniu cyklu będziemy mogli jednak mówić, gdy rynki akcji zaczną realnie antycypować odwrócenie cyklu w polityce pieniężnej przez banki centralne. A i tutaj pozostaje pewna przestrzeń do interpretacji, gdyż samo zacieśnianie polityki pieniężnej nie oznacza, że otoczenie staje się automatycznie niesprzyjające dla rynków. Wygląda więc na to, że wszystkie karty leżą w rękach decydentów banków centralnych. Nie pierwszy raz zresztą.