Efekty rewolucji zwykle okazują się odległe od ideałów, które stały za jej wybuchem i nie inaczej może być w przypadku zamiany WIBOR-u na WIRON, która – na dobrą sprawę – nie jest w Polsce potrzebna. Niemniej cały świat przechodzi na wskaźniki oparte na RFR, więc my też przejdziemy. Gwoli przypomnienia – wartość WIRON jest ustalana na podstawie cen i wolumenów jednodniowych depozytów składanych przez banki i duże przedsiębiorstwa. Jest więc stawką ze wszech miar rynkową, bardziej niezależną niż WIBOR, który zwyczajnie dopasowuje się do wysokości stopy referencyjnej, a tę ustala przecież arbitralnie Rada Polityki Pieniężnej, która nie jest nieomylna. Druga, równie zasadnicza, różnica polega zaś na tym, że banki kwotujące WIBOR starają się zdyskontować przyszłość, natomiast WIRON wyliczany jest od tyłu. Inaczej mówiąc – stawka WIBOR 6M to próba przewidywania wysokości stopy referencyjnej na pół roku do przodu, natomiast WIRON 6M to stawka, po jakiej banki przyjmowały depozyty sześć miesięcy temu i każdego kolejnego dnia, terminowe stawki WIRON są bowiem liczone jako procent składany.
Komplikacje uproszczenia
Choć w sferze idei to WIRON wydaje się wskaźnikiem bardziej wobec rynku uczciwym, bo opiera się na rzeczywistości, a nie na przewidywaniach banków, przy czym za ryzyko nietrafienia tych przewidywań odpowiadają klienci banków, to w praktyce WIRON jest mniej wygodny. Choćby z tego powodu, że koszt pieniądza za okres jego użyczenia można policzyć dopiero po zakończeniu tego okresu. Innymi słowy – koszt ten wyliczany jest „z dołu”, na dzień płatności. Nie zawsze, a w zasadzie bardzo rzadko, jest to jednak możliwe. Kredytobiorcy nie mogą być przecież informowani o wysokości raty ostatniego dnia okresu odsetkowego. W przypadku obligacji zmiennokuponowych pewnie byłoby trochę łatwiej, ale przyjęte przez Narodową Grupę Roboczą rekomendacje rozwiązują tak postawione problemy nieco inaczej. Raty kredytów spłacanych przez konsumentów mają być liczone w formule last reset, czyli według kosztu pieniądza na koniec poprzedniego okresu odsetkowego (np. rata z 31 maja zostanie ustalona na podstawie wartości WIRON 1M z 30 kwietnia). W przypadku obligacji przesunięcie będzie tygodniowe (dokładniej – o pięć dni roboczych). Czyli odsetki płacone 22 maja wyliczone zostaną na podstawie wartość WIRON-u z 15 maja (a nawet 12, jeśli dzień płatności odsetek przypada dzień po zakończeniu okresu odsetkowego).
Oczywiście nie jest tak, że na tydzień przed płatnością emitenci (a wraz z nimi inwestorzy) zostaną zaskoczeni wysokością odsetek. Tę wartość można sobie przecież na bieżąco wyliczać i nie jest to nawet takie trudne, niemniej jest to dodatkowa praca do wykonania, której wcześniej nie było. W znacznie gorszej sytuacji mogą znaleźć się fundusze, które na podstawie swoich szacunków ustalają na bieżąco wartość zarządzanych portfeli.
Uproszczenie komplikacji
Ludzie nie lubią jednak utrudnień i komplikacji. Dlatego można założyć, że reforma wskaźnika stawki referencyjnej skłoni rynek do znalezienia prostszego rozwiązania i nie jest nim bynajmniej indeks jednopodstawowy, ale upowszechnienie stałego oprocentowania.
Stały kupon, zmienna cena
Rynek, na którym dominują obligacje o zmiennym oprocentowaniu jest wyłącznie polską specyfiką. I nikt właściwie nie zna odpowiedzi na pytanie, dlaczego cały świat bazuje na stałym kuponie, a Polacy na zmiennym. Bez wątpienia zmienne oprocentowanie jest wygodniejsze dla inwestorów, bo pozwala przerzucić ryzyko stopy procentowej na emitentów. Bieżąca sytuacja rynkowa jest tego najlepszym przykładem. Dwa lata temu zakup obligacji oprocentowanej na 4–5 proc. mógł wydawać się świetnym pomysłem, ale lepszym okazała się inwestycja w obligacje, których oprocentowanie oparte jest na WIBOR-ze. Rentowność obligacji zmiennokuponowych dopasowuje się do nowej sytuacji po prostu przez aktualizację oprocentowania z uwzględnieniem nowej stawki WIBOR plus wąskim zakresem wahań notowań. Regulacja rentowności obligacji o stałym oprocentowaniu następuje wyłącznie w oparciu o cenę, co oczywiście wprowadza element zmienności.