Wątpliwe wprawdzie, byśmy mieli do czynienia z paniką pozwalającą kupić obligacje naprawdę tanio. Mimo umorzeń fundusze inwestycyjne nie będą raczej szukały płynności na Catalyst – jest on po prostu zbyt płytki i położenie na sprzedaż papierów wartych choćby 1 mln zł może wywołać niemały popłoch, a zlecenia kupna rzadko bywają tak duże.
Lecz już sam fakt, że warunki do przeprowadzania nowych emisji (nie tylko publicznych) są utrudnione, może wywołać presję na ceny, zwłaszcza w przypadku emisji obejmowanych przez inwestorów indywidualnych. Właśnie w przypadku emisji publicznych widzimy na Catalyst wyraźne wahania cen, są to także najpłynniejsze papiery na całym rynku.
Na co można liczyć? W przypadku obligacji bankowych (poza GNB) i PKN Orlen premii nie ma w ogóle. Kupując obligacje z ratingiem inwestycyjnym, inwestorzy kupują bezpieczeństwo i są gotowi zarobić mniej, niż wynosi oprocentowanie obligacji, byle tylko przetrzymać bezpiecznie pieniądze przez niespokojny okres na rynkach. Ten trend raczej się nie zmieni.
W przypadku emitentów o mocnej pozycji wśród inwestorów, takich jak Kruk, PCC Rokita czy Ghelamco, można liczyć na zakup obligacji po cenie nominalnej lub z niewielkim odchyleniem, co jeszcze przed rokiem niemal nie było możliwe. W tym wypadku zyskiem inwestora jest skrócenie okresu inwestycji (od daty emisji minął już jakiś czas), co oznacza także niższe ryzyko z nią związane. I w tym wypadku trudno liczyć na wzrost premii, bowiem obligacje są w mocnych firmach zastępowane kredytami.
Na Catalyst przybyło też obligacji notowanych wyraźnie poniżej nominału i dotyczy to zwłaszcza firm bardziej uzależnionych od przeprowadzania kolejnych emisji, nawet jeśli kondycja ich samych jest dobra lub lepsza niż była. I w tej właśnie grupie – bacząc na kondycję emitentów pod kątem źródła spłaty obligacji – inwestorzy o wyższej skłonności do podejmowania ryzyka mogą poszukać okazji do dodatkowego zarobku.