Z dziennikarskiego obowiązku nie można zbyć milczeniem piątkowego debiutu Polskiej Grupy Energetycznej. Przebicie cenowe na otwarciu było bliskie 13 proc., a właściciela zmieniło niemal 50 mln praw do akcji (blisko co piąty walor wprowadzony do obrotu). Emocje wokół tej gigantycznej oferty wreszcie nieco opadły i teraz przyszedł czas na podkreślenie bilansu tego szturmu.
Tłumy po odliczeniu wszelakich kosztów obsługi bankowych „lewarów” zarobiły na czysto grosze, w przeciwieństwie do planowych kokosów zainkasowanych przez kredytodawców. Ten bankowy zysk był praktycznie pozbawiony ryzyka, można go wręcz uznać za okazję quasi-arbitrażową, której grzech by nie wykorzystać. Na pocieszenie dla inwestorów indywidualnych kurs energetycznego tuza trzyma się powyżej 26 zł, nadal dając sposobność do wyjścia na swoje z delikatną nawiązką.
Stopniowo coraz większą uwagę przyciąga sytuacja na najpłynniejszych polskich derywatach, czyli kontraktach futures na WIG20. Na polskim parkiecie coraz częściej przywołuje się kwestię sterowania nim przez dwóch możnych zagranicznych spekulantów. Można się w ciemno założyć, że są to dwa oczywiste banki inwestycyjne, mające równie walny, co wątpliwy moralnie dorobek w wydawaniu kontrowersyjnych prognoz dla złotego i naszej gospodarki.
Posiadanie ponad połowy otwartych pozycji na płynnych kontraktach indeksowych stanowi wyznacznik zmian cen spółek „wielkiej piątki”. Ewolucja kursów KGHM, Pekao, PKO, PKN Orlen i TP SA podporządkowana jest tej wielkiej rozgrywce i przebiega w oderwaniu od fundamentów oraz autonomicznie względem rozwoju sytuacji na szerokim rynku. Z grubsza licząc, otwarte 50 tys. kontraktów na WIG20 to lewarowana operacja na kwotę ponad 1 mld zł, a 1-punktowy tick to 0,5 mln zł zysku bądź straty (licząc łącznie dla obu podmiotów).
Powstaje pytanie do władz samej Giełdy Papierów Wartościowych oraz do odpowiednich instytucji nadzoru: czy szanowni Państwo nie widzą sprzeczności między rygorystycznymi przepisami co do procentowego zaangażowania inwestorów w spółki giełdowe, a kompletnym brakiem takowych regulacji odnośnie instrumentów pochodnych? Na paranoję zakrawa konieczność ujawniania się w chwili przekroczenia 5 proc. głosów na WZA przy jednoczesnym tolerowaniu duopolu „wielorybów” trzymających połowę wszystkich futures na WIG20. Co więcej, nie tylko nie ma gry w otwarte karty, ale nawet nie podaje się kierunku obstawianych pozycji (na szczęście nierzadko można to wywnioskować z kierunku ruchów na spółkach z „WIG 5”).