Kurs japońskiej waluty utrzymuje się obecnie blisko maksimum sprzed 15 lat. Od dołków z połowy 2007 r. jen zyskał już 42 proc. wobec dolara oraz 49 proc. w stosunku do euro. Wiele wskazuje, że to jeszcze nie koniec trendu wzrostowego. Na korzyść aprecjacji waluty Kraju Kwitnącej Wiśni działa bowiem kilka ważnych czynników. Przede wszystkim niepokój inwestorów przed tym, że światowy kryzys przybierze jeszcze bardziej paskudne oblicze.
[srodtytul]Ucieczka do bezpiecznej przystani[/srodtytul]
W pierwszym półroczu jen umacniał się, gdyż rynkami rządził strach przed bankructwem Grecji. W lipcu lęk ten zaczął ustępować. Wkrótce jednak inwestorzy znaleźli nowy powód do niepokoju – dane makroekonomiczne świadczące o spowolnieniu gospodarczym w Stanach Zjednoczonych. Doprowadziły one w sierpniu do wyprzedaży na giełdach całego świata i pozbywania się przez inwestorów bardziej ryzykownych aktywów. W takich momentach z reguły pieniądze płyną do „bezpiecznych przystani” – czyli m.in. aktywów denominowanych w dolarach USA i jenach. Są też jednak inne powody aprecjacji japońskiej waluty.
– Jen umacnia się nie tylko ze względu na wzrost awersji inwestorów do ryzyka. Gdy przyjrzymy się kursom jena w relacji do walut państw azjatyckich, będących partnerami handlowymi Japonii, i gdy uwzględnimy inflację, okaże się, że często jen jest wobec tych walut niedowartościowany i ma wciąż potencjał, by zyskiwać – wskazuje w rozmowie z „Parkietem” Mark McCormack, strateg walutowy z Brown Brothers Harriman.
– Jen umacnia się głównie dlatego, że wiele innych walut ma powody, by tracić na wartości. Inwestorzy widzą, że Japonia miała już do czynienia z problemami, z którymi zaczynają się zmagać inne gospodarki, m.in. z deflacją i latami rozczarowującego wzrostu PKB. Dlatego jen wygrywa konkurencję z dolarem czy euro. Podobnym fenomenem jest frank szwajcarski, ale z nieco innych powodów – mówi „Parkietowi” Steven Barrow, analityk ze Standard Banku.