Na początku dnia była widoczna pewna nerwowość. Tuż pod poziomami cen znajdowało się wsparcie. Odległość była na tyle mała, że należało uznać, że test newralgicznego poziomu jest wielce prawdopodobny.
Ostatecznie jednak do tego nie doszło. Spadek zatrzymał się dokładnie na poziomie minimum z wtorku. Później obserwowaliśmy krótką falę wzrostu cen, by jeszcze przed 11 rozpocząć kreślenie konsolidacji. Jej poziom znajdował się kilkanaście punktów nad minimum. Później wprawdzie ceny się wybiły, ale nie zdołały oddalić się od dołka dnia o więcej niż 30 pkt.
Zwykło się mawiać, że o układzie sił wiele może powiedzieć sposób kreślenia korekty. Jeśli wczorajsze odbicie ma coś nam mówić, to jedynie to, że popyt niespecjalnie przykładał się do zanegowania wtorkowej przeceny, co rodzi przypuszczenie, że przecena może się pogłębić. Inna sprawa, że to pogłębienie nie musi być bardzo duże.
W trakcie sesji wskazałem na dwie podobne sytuacje rynkowe, które ostatecznie zakończyły trendy wzrostowe. Były to korekty z przełomu lipca i sierpnia ubiegłego roku oraz korekta z podobnego okresu, ale z roku 2003. W obu wypadkach ceny po analogicznym do wtorkowego spadku po ok. dwóch tygodniach wyznaczały nowe rekordy trendu. Przez przytoczenie tych przykładów nie chodzi mi o wykazanie własnego przekonania, że trend będzie kontynuowany, ale o przekonanie pewnych swego niedźwiedzi, że wtorkowa przecena jeszcze niczego nie przesądza.
Fakt spadku cen we wtorek jest bezdyskusyjny, ale dyskutować można nad tym, co ta przecena oznacza. Moim zdaniem było to uwolnienie napięcia grających na spadek cen, którzy w decyzji chińskiego banku centralnego znaleźli pretekst do ataku. Jednak rzadko się zdarza, by pojedyncza wiadomość samodzielnie miała zmieniać kierunki dotychczasowych tendencji.