Menedżerowie branży internetowej szukający wsparcia dla codziennych decyzji nie znajdą jednak w „Facebook Effect” Davida Kirkpatricka wielu podpowiedzi. Po pierwsze, ta wciąż niewydana w Polsce książka ukazała się w USA jeszcze w połowie 2010 r. Od tego czasu Facebook wzbogacił się m.in. o takie funkcjonalności jak Places, łączący geolokalizację z reklamą (z czego zaczął korzystać np. odzieżowy gigant GAP). Po drugie, największa wartość lektury tkwi w analizie strategicznego kierunku, jaki przyjęła firma. „Facebook Effect” to przede wszystkim szczegółowa historia podejmowania decyzji i analiza argumentów za nimi stojących.
Jednym z najciekawszych elementów książki Kirkpatricka, wieloletniego dziennikarza „Forbesa”, są szczegółowe opisy działania „maszyny chciwości” z kalifornijskiej Doliny Krzemowej. Inwestorzy venture capital i aniołowie biznesu bowiem towarzyszyli Markowi Zuckerbergowi i jego współpracownikom już od chwili, gdy Facebook wyprowadził się z akademika do zaimprowizowanego biura. Opis walki o fundusze, które pozwolą kupić serwery dla szybko rosnącego serwisu, a potem o środki na finansowanie bieżącej działalności, wraz z pragnieniem zachowania kontroli nad firmą może być inspirującą lekturą zarówno dla start-upów, jak i korporacyjnych menedżerów.
Za uzyskanie wglądu do fascynujących szczegółów dotyczących rozwoju firmy i rozmów z zainteresowanymi inwestorami (wśród nich tacy giganci, jak Rupert Murdoch czy Yahoo!) David Kirkpatrick zapłacił stępieniem pióra we fragmentach dotyczących współtwórcy Facebooka. Mimo to po odsianiu momentami nieco cukierkowych opinii o jakości wizji i przywództwa Zuckerberga ze skrawków informacji można złożyć obraz prezesa niechętnego inwestorom i skupionego przede wszystkim na długoterminowych celach. Przywiązanie do własnej wizji i upór powodują, że zapowiadane od kilku lat IPO Facebooka, które nieuchronnie musiałoby się wiązać z oddaniem części kontroli nad firmą akcjonariuszom i poddaniem się „terrorowi wzrostu” (słowa Zuckerberga), wydaje się bardzo mało prawdopodobne w sytuacji, kiedy firma wciąż nie ma jakichkolwiek problemów z pozyskiwaniem finansowania.
Być może jednak największą wartością „Facebook Effect” jest podanie w pigułce informacji o nowych rynkach usług internetowych, które powstają w tempie eksplozji supernowych. Przykładów znajdziemy w książce mnóstwo. Bodaj najjaskrawszy dotyczy maja 2007 r. Niecałe cztery lata temu Facebook umożliwił uruchamianie w ramach serwisu dodatkowego programów napisanych przez firmy czy osoby trzecie. Niszowa wiadomość? Pozornie. Jednym z pierwszych dostawców aplikacji stała się nikomu nieznana firma Zynga, która napisała dla Facebooka prostą grę w pokera. Po niej przyszły takie hity, jak „Mafia Wars” czy „Farmville”, w które grają miliony osób. Dziś Zynga prognozuje, że przychody firmy sięgną w 2011 r. 1,8 mld dolarów, a zysk netto 630 mln dolarów. Przypomnijmy, chodzi o niezbyt skomplikowane gry – zabijacze czasu. Prognozy mówią, że w 2015 r. rynek gier społecznościowych ma być w skali globu wart 5 mld dolarów. Na grach się nie kończy. Na Facebooku funkcjonują już internetowe sklepy, a specjaliści od sprzedaży i budowania wizerunku marki dla tego serwisu i ponad 500 mln jego użytkowników mają opracowane dedykowane strategie.
Rewolucja dzieje się na naszych oczach, a „Facebook Effect”, choć nieco zbyt gładki i z pewnością zaakceptowany przez dział PR społecznościowego giganta, porządkuje jej spory fragment.