Ostatnia sesja w USA zakończyła się tuż przy minimach dnia. Indeksy zanotowały spadek wartości o ok. 1 proc. Opublikowane przed otwarciem dane o niższym od prognoz bilansie handlowym okazały się niewystarczające. Przeważyło wystąpienie szefa Rezerwy Federalnej Bena Bernanke, które nie okazało się za bardzo pomocne w domysłach dotyczących możliwych posunięć, jakie wykona FOMC na najbliższym posiedzeniu. Bernanke zaznaczył, że Fed jest skłonny podjąć działania wspierające amerykańską gospodarkę, ale nie przybliżył żadnej możliwości  jako bardziej lub mniej prawdopodobnej. Inwestorzy pozostali z domysłami, które nadal za najbardziej prawdopodobną wersję uznają wydłużenie średniego terminu zapadalności obligacji będących w posiadaniu banku centralnego, co oznacza po prostu, że obecny poziom sumy bilansowej nie będzie się zmniejszał jeszcze przez dłuższy czas. Dość powiedzieć, że jeszcze przed wakacjami oczekiwano, że właśnie pod koniec roku Fed rozpocznie procesu redukcji napompowanej sumy bilansowej banku centralnego. Teraz o wycofywaniu się w ultraluźnej polityki pieniężnej nie ma mowy.

Słabość rynku amerykańskiego może przełożyć się na słabość notowań w Warszawie. Spadkowy początek sesji nie będzie bolesny, jeśli ceny kontraktów będą trzymały się nad poziomem 2320 pkt. To dolne ograniczenie środowej konsolidacji. Gdyby jednak doszło do spadku pod to wsparcie, to zdecydowanie utrudniłoby to ewentualne próby popytu zmierzające do ponownej konfrontacji z poziomem oporu na 2380 pkt. o szczycie na 2450 pkt. nie wspominając. Zejście pod 2320 pkt. może oznaczać powrót fali osłabienia.