Dla nas nie ma znaczenia, że indeks przemysłowy Dow Jones zyskał na wartości niespełna 0,3 proc., a S&P500 nieco ponad 0,2 proc. Tym bardziej, gdy trzeci śledzony indeks w tym samym czasie spada o 0,47 proc. Tu nie ma żadnego kierunku, a więc nie ma dla nas impulsu. Komentatorzy amerykańscy mają problem, bo nawet takie wahanie muszą „wytłumaczyć". Tymczasem właśnie w tym dniu pojawiła się informacja o wyraźnej poprawie nastrojów amerykańskich konsumentów, która teoretycznie powinna być przyczynkiem do wzrostu cen. Tylko, że okazała się niewystarczająca. Czy to zasługa kryzysu europejskiego? Zdaniem tych komentatorów właśnie tak jest. Tak jest najprościej.
Jeśli faktycznie to Europa nadal pozostaje aż tak silnym balastem, to można mieć nadzieję, że za parę dni jakieś decyzje zostaną podjęte. O tym także wie większość uczestników rynku. Z tego wniosek, że jest całkiem prawdopodobne, że zwyżki rozpocznie się już wcześniej. To w naszym przypadku dałoby podstawy do pokonania poziomu oporu na 2230 pkt. Pokonanie tego oporu zakończyłoby spadek cen na naszym rynku. Problem w tym, że dziś rano takich przejawów zwyżki nie widać. Wręcz przeciwnie. Mimo lepszych od prognoz danych o sprzedaży detalicznej w Niemczech ceny kontraktów na indeksy amerykańskie spadają, co oznacza, że poziom otwarcia na rynkach europejskich będzie niższy od wczorajszego zamknięcia. Nasz rynek zapewne nie będzie wyjątkiem. Cóż, póki nie zobaczymy cen nad 2230 pkt., zakładamy, że krótkoterminowy trend spadkowy nadal obowiązuje.