Sesja rozpoczęła się od wzrostu cen, ale wysokie otwarcie (pierwsza transakcja miała miejsce 25 pkt ponad zamknięciem z piątku) nie utrzymało się zbyt długo. Jeszcze w godzinach porannych ceny niemal zniwelowały początkowy wzrost. Ostatecznie minimum dnia zostało wyznaczone dokładnie na poziomie piątkowej końcówki. Wniosek z tego taki, że przez cały dzień rynek utrzymywał się na plusach. Czy to dobry omen? Teoretycznie niezły, ale gdy weźmiemy pod uwagę, że w chwili wybicia godziny 12 obrót na 20 największych spółkach warszawskiej giełdy nie przekroczył nawet 100 mln złotych, to obraz sesji wygląda zupełnie inaczej. Jak poważnie podchodzić do zmian cen, gdy na pierwszy rzut oka widać, że nie są one generowane przez większy kapitał? Brak tego kapitału sprawia, że zmiany cen nie są potwierdzane. W każdej chwili wspomniany kapitał może powrócić i skierować rynek na odmienne tory. Dlatego podejmowanie decyzji na bazie takich zmian jak wczorajsze obarczone jest znacznym ryzykiem. Na szczęście wczoraj nie wydarzyło się nic, co wymuszałoby jakiekolwiek działania.
Obecnie takim wydarzeniem byłoby pokonanie poziomu 2340 pkt. Wprawdzie po południu ceny się podnosiły, ale tempo zmian było powolne. Nawet maksima sesji, jakie pojawiły się krótko przed zakończeniem notowań, nie były w stanie niczego zmienić. Zwyżka do 2313 pkt nic nie znaczy. Dopiero pokonanie poziomu 2340 pkt skłaniałoby do zmiany nastawienia. Być może taka zmiana pojawi się w kolejnych dniach i dobrze by było, gdyby już miała się pojawić, by towarzyszył jej wzrost aktywności graczy. Pokonanie poziomu 2340 pkt będzie oznaczało wejście rynku w fazę wzrostu w krótkim i średnim terminie. Sygnał jak sygnał, może okazać się fałszywy, ale jeśli będzie poparty wzrostem obrotu, to jest większa szansa na jego skuteczność. Wczorajsza popołudniowa zwyżka nie powinna być odbierana jako zapowiedź pokonania wspomnianego oporu. Ruchy pod oporem są mało ważne, a liczy się tylko przełamanie newralgicznego poziomu.