Notowania w środę i piątek zmieniły obraz polskiego rynku akcji. Indeks WIG20 wykonał znaczący ruch w górę, czego skutkiem była zmiana nastawienia co do najbliższej przyszłości. Obecnie można zakładać, że rynek znajduje się w trendzie bocznym, a w krótkim terminie mamy do czynienia z korektą wzrostową.
Zawsze pojawienie się dołka sprawia, że można zastanawiać się nad możliwością zwrotu cen i rozpoczęcia nowego trendu wzrostowego, ale o tym, czy faktycznie taka zmiana miała miejsce dowiadujemy się po jakimś czasie. Nie ma możliwości, by określić, który dołek jest tym faktycznym, krótko po tym, jak się on pojawił. Czasem się zdarzy wstrzelić, ale w dłuższym terminie szanse na to są mizerne. Z tego powodu tym się nie zajmujemy, bo to strata czasu. Zamiast główkować, czy ostatni dołek jest tym, który kończy trend, zastanawiamy się, jak wysoko jest w stanie wynieść ceny aktualna korekta wzrostowa oraz ile czasu może ona potrwać.
O tym, że pojawienie się korekty jest prawdopodobne, sygnalizowały od jakiegoś czasu wskaźniki nastrojów. Wspominałem już w tygodniu o zasygnalizowaniu przez Marka Hulberta wysokiego poziomu pesymizmu wśród analityków amerykańskich. Ci, którzy opisują rynek Nasdaq sugerowali, by połowę posiadanego kapitału zaangażować po krótkiej stronie rynku. Takiego zalecenia nie było widać od września 2010 roku. Na to, że uczestnicy rynków już mówią jedynie o negatywnych skutkach kryzysu w strefie euro świadczyły ostatnie dane o zaangażowaniu spekulantów na rynku terminowym w USA. Piątkowe dane wskazują, że wg stanu aktualnego na ostatni wtorek ponownie wzrosła liczba osób skracających pozycje na euro względem dolara. Co ważniejsze, był to już trzeci z rzędu tydzień rekordu ilości krótkich pozycji spekulacyjnych. Przypomnę, że taka sytuacja miała miejsce na początku roku, co zaowocowało pojawieniem się korekty. Wygląda na to, że teraz będzie podobnie. Zachowanie cen w piątek wskazuje na większą chęć do podjęcia ryzyka.
Wsparciem dla piątkowych zakupów mogły być nieoficjalne doniesienia o tym, że Hiszpania będzie zmuszona poprosić o wsparcie dla swoich banków. Do tej pory Hiszpanie mocno opierali się takiej możliwości. W szczególności solą w oku był udział w ewentualnym procesie wsparcia Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Pod koniec tygodnia mówiło się już niemal oficjalnie o naciskach na rząd hiszpański, by ten wystąpił o pomoc do instytucji europejskich w celu uspokojenia rynków finansowych. Wiadomo bowiem, że już zaraz rynki te będą musiały zmierzyć się z wynikiem wyborów w Grecji, który nadal pozostaje niewiadomą. Poziom niepewności podtrzymywałby presję na rynkach długu, a to skazywałoby kraje zagrożone kryzysem na finansowanie swojego długu po koszmarnie wysokich kosztach. Szacuje się, że gdyby Hiszpania utraciła możliwość pozyskiwania kapitału z rynku, zaistniałaby konieczność wsparcia tego kraju w kwocie 450 mld euro. Stąd uznano, że lepiej będzie, gdy Hiszpanie wesprą swój system bankowy kwotą zbliżoną do 100 mld euro.
Kalkulacja wydaje się prosta, choć nadal niewiadomą pozostaje wynik greckich wyborów. Weekendowy ruch Hiszpanii wpłynie uspokajająco, ale wcale nie musi to oznaczać wielkiej fali zakupów. Po pierwsze, rynki szybko zajmą się szacowaniem szans w greckich wyborach, a po drugie, wsparcie dla hiszpańskich banków nie zmienia sytuacji w całej Europie. Tu nadal strachy są obecne. Z tego względu aktualna fala poprawy nastrojów powinna być odbierana jako odreagowanie po silnej wyprzedaży. Odreagowanie, a więc korekta, po której ta wyprzedaż prawdopodobnie wróci.