Przyglądając się zmianom cen z ostatniego tygodnia, można odnieść wrażenie, że piątkowe notowania to początek jakiegoś znaczącego odwrócenia. Optymiści powiedzą, że w czwartek ubity został grunt pod piątkową zwyżkę. Faktycznie, jest szansa, że ta zwyżka jeszcze trochę pociągnie. Mam jednak wątpliwości, czy będzie to ruch na tyle mocny, by skutecznie pokonać szczyt z 5 lipca na 2244 pkt.
Jednym z powodów tych wątpliwości jest obrót. W trakcie piątkowej sesji nie zanotowano wyraźnej poprawy aktywności, a właśnie tego należałoby oczekiwać po sesji, która teoretycznie miałaby być początkiem większego ruchu wzrostowego. Niska aktywność nie przesądza, czy dojdzie do testu szczytu, czy też nie. Zmiana poziomu aktywności w odniesieniu do zmian cen jest za to czynnikiem, który pozwala przydać jakiemuś ruchowi większą lub mniejszą szansę na kontynuację. Gdy obrót potwierdza zwyżkę cen, to znaczy, że jest szansa na to, że zwyżka ta jeszcze potrwa. Gdy zmiana cen nie ma tego potwierdzenia, to trzeba podejść do rynku z ostrożnością, gdyż ceny mogą w krótkim czasie zmienić kierunek.
Brak potwierdzenia w zmianach obrotu, to tylko jeden z elementów, który składa się na to, że obecnie skłonny jestem oczekiwać pogłębienia dotychczasowego spadku cen. Są też inne elementy tej układanki, z której wyłaniać się zaczyna obraz niedźwiedzia. Kolejnym jest fakt spadku cen kontraktów pod poziom dołka z 25 czerwca (Wykres_1). To była pierwsza taka sytuacja od kilku tygodni. Zwyżka na rynku polskim trwała od końca maja do (jak na razie) początku lipca, a dokładnie do chwili wyznaczenia szczytu 5 lipca. Od początku czerwca w ramach tej zwyżki nie doszło do pokonania jakiegoś ważnego poziomu wsparcia. Tym razem się udało. Pytanie, czy ten pierwszy raz będzie skuteczny? Tego teraz nie wiemy. Równie dobrze rynek może spróbować jeszcze jednej próby wzrostu i dopiero wtedy popyt się podda. Trzeba jednak przyznać, że już teraz kupującym brakuje zwolenników. Przypominać chyba nie trzeba, jak zdobywano kolejne wyższe poziomy. Optymista powie, że liczy się sam fakt, że je zdobywano, ale prawda jest taka, że zwyżka nie osiągnęła poziomów, które na jej początku były realne do osiągnięcia. Wyskoki cen w górę, zaliczanie rekordów i cofnięcia, to nie są przejawy silnej przewagi popytu, a przecież tego właśnie należałoby oczekiwać gdyby komuś przyszła myśl o większym wzroście, a więc pokonaniu strefy 2350-2400 pkt. na wykresie indeksu.
Rynek zachowywał się kiepsko w czasie wzrostów i teraz przełamał wsparcie. To wiele mówi o popycie. Piątkowe notowania mają podtrzymać nadzieję byków, ale obawiam się, że w takiej sytuacji nie będą one zrealizowane. Jeśli jednak jakimś cudem uda się podnieść rynek do okolicy szczytu z 5 lipca, to byłbym zdziwiony, gdyby ten szczyt został skutecznie pokonany. Styl zakupów w ostatnim czasie nie budzi zaufania.
Nie tylko styl zresztą. Ciekawe jest to, że właśnie w piątek najlepiej zachowywały się spółki defensywne. Na naszym rynku liderem zwyżki były TPS i PZU. W USA wyraźnie wzrosła wartość indeksu Dow Jones dla spółek użyteczności publicznej (Wykres_2) i była to kolejna sesja w ostatnio obserwowanej tendencji lepszego zachowania tego indeksu względem średniej przemysłowej (Wykres_3), czy transportowej. Skoro mamy za sobą miesiąc wzrostu to, czy przy założeniu, że wzrost ten ma być częścią poważnego ruchu, nie powinien teraz kapitał interesować się spółkami, które pozwalają w czasie zwyżek na większe stopy zwrotu? Zainteresowanie spółkami defensywnymi nasuwa za to przypuszczenie, że rynek szykuje się na jakąś fazę osłabienia. Tu jednak jest problem z interpretacją tego czynnika. Spółki defensywne mają wzięcie w fazie osłabienia gospodarczego. Jest to więc obserwacja, która może być aktualna przez dłuższy czas. Nie jest to zatem czynnik, który wskazuje na nieuchronność spadku cen w najbliższym czasie, ale jest to czynnik, który można uznać za wsparcie dla nastawienia negatywnego.