Piątkowa zwyżka nie została kontynuowana, a popyt nie był w stanie choćby utrzymać poziomu piątkowego zamknięcia. Przez większość wczorajszej sesji notowania utrzymywały lekki spadek. Fakt, że był to właśnie lekki spadek, wskazuje na to, że czwartkowo-piątkowa zwyżka nie została w pełni zanegowana. Tym samym obóz byków nadal może rozważać możliwość ponowienia wzrostu cen. Takie oczekiwania nie miałyby podstaw, gdyby ceny spadły pod czwartkowe minimum, co wczoraj nie miało miejsca.

Zanim zaczniemy kalkulowanie, co wczorajsza sesja wniosła nowego, warto rzucić okiem na wielkość obrotu, jaki został w trakcie dnia wygenerowany na spółkach z indeksu WIG20. W południe było to 100 mln zł, a tuż przed ostatnim fixingiem nieco ponad 250 mln zł. To są wartości bardzo niskie. Niski obrót podważa wiarygodność jakichkolwiek zmian cen na rynku, gdyż wskazuje, że zmiany te są wynikiem ruchów małego kapitału. W takiej sytuacji w każdej chwili może pojawić się kapitał większy i przemeblować rynek według własnego uznania.

Wnioskowanie w takiej sytuacji jest utrudnione. W takim wypadku pozostaje trzymać się dotychczasowych wskazówek rynku. Nastawienie średnioterminowe jest negatywne, a zatem wydaje się, że większą szansę ma spadek cen. Negacją tego założenia będzie ewentualne pokonanie poziomu szczytu z 5 lipca. Potwierdzeniem będzie za to spadek cen pod poziom minimum z ostatniego czwartku. Wczorajsze notowania nie przyniosły żadnego z tych ruchów, a zatem nic się tu nie zmienia.

W trakcie sesji pojawiły się dane makro z USA. Niemal bez echa przeszła wiadomość o spadku sprzedaży detalicznej, choć oczekiwano, że w wersji bez samochodów będzie ona podobna do tej sprzed miesiąca. Jak szybko zauważyły serwisy, sprzedaż detaliczna spadła po raz trzeci z rzędu, co powinno budzić zaniepokojenie.