Gdy DAX wyznaczał najwyższe poziomy od początku maja, dawno zapominając, że szczyt z 5 lipca był oporem, nasze kontrakty znajdują się wyraźnie poniżej tego szczytu. Czy ta relatywna słabość i znieczulenie na polepszenie nastrojów na Zachodzie to przejaw obaw polskich inwestorów, a jeśli tak, to czego mogą one dotyczyć?

Jeśli obawy dotyczą eskalacji kryzysu w Europie, to Polacy nie są w tych obawach odosobnieni. Nie trzeba daleko szukać. Weźmy dwie ostatnie aukcje długu: w Niemczech i Hiszpanii. W pierwszym wypadku popyt był na tyle duży, że rentowność dwulatek jest negatywna. W drugim wypadku przekracza ona 5 proc. W pierwszym przypadku nie chodzi tylko o niską wartość, ale o to, że ona nadal spada. W drugim mamy do czynienia ze wzrostem. To są przesłanki wskazujące na to, że nadal istnieje silna presja i niebezpieczeństwo pogłębienia kryzysu. Kapitał nie jest skory do angażowania się w ryzykowne inwestycje. Pewnie część graczy powie, że to sprawia, że są korzystne, ale ja mogę tylko odpowiedzieć, że nie jest wykluczone, że będą jeszcze bardziej korzystne.

Ciekawe, że podczas wczorajszej sesji doszło do opublikowania mało korzystnych danych makroekonomicznych, ale rynek przełknął ten fakt dość dzielnie. O ile wyższa od oczekiwań liczba nowych wniosków o zasiłek dla bezrobotnych w USA jeszcze tak bardzo nie niepokoiła, to już popołudniowa seria danych ze sprzedażą domów i indeksem wskaźników wyprzedzających była sygnałem ostrzegającym. Mimo to rynek zachował się dzielnie. Reakcja była krótkotrwała i ceny dość szybko powróciły na poprzedni poziom. Myślę, że te dane jednak nie powinny pozostać bez echa. To są kolejne przesłanki do tego, by zacząć się obawiać o kondycję gospodarki USA. Jej osłabienie mogłoby się przełożyć na  rynek pracy. Ale może właśnie o to chodzi? Może akcje antycypują QE3?