To musiało przełożyć się na poziom notowań po weekendzie. I przełożyło się, ale w minimalnym stopniu. Sesja w Warszawie rozpoczęła się od niewielkiej zwyżki cen, ale jeszcze przed południem rynek poddał się niewielkiej presji podaży. Sprzedający nie byli zdolni do znaczącego obniżenia wycen. Kontrakty zaliczyły minimum sesji na poziomie znajdującym się raptem 2 pkt poniżej piątkowego zamknięcia. Później obserwowaliśmy powolny wzrost cen.

Zwyżka była powolna, ale skutecznie doprowadziła rynek w okolice 2160 pkt. Wyjście na wyższe poziomy wymagało już większego wysiłku, na co nie było stać kupujących. Wartość obrotu spółkami z indeksu WIG20 tłumaczy wszystko. O godzinie 17 nie przekraczał on 400 mln złotych, a do tego niemal całość skupiały na sobie trzy spółki (KGHM, PKO BP i PZU). Wzrost cen do obszaru, który miałby potencjalne je zatrzymać sprawia, że wydarzeniom na rynku przyglądaliśmy się uwagą, ale bez zbędnych emocji. Okolica 2160 pkt ma znaczenie dla zmian krótkoterminowych, a znajdujący się nieco wyżej poziom 2180 pkt to już opór ważny w średnim terminie.

Wczorajsza zwyżka na naszym rynku była konsekwencją wzrostu, jaki pojawił się w piątek. Mimo przewagi popytu na sesji nie ma podstaw do zmiany opinii o rynku. Ta pozostaje negatywna. Wzrost zbliżył ceny do poziomu oporu na 2180 pkt, ale nie doszło do jego pokonania. Dopiero wyjście nad 2180 pkt będzie podstawą do zrewidowania opinii o rynku. Wtedy w średnim terminie ponownie będzie się mówiło o nastawieniu neutralnym.

Czy byłby to sygnał do większego wzrostu? Pod warunkiem że ceny później nie spadłyby poniżej minimum z ubiegłego tygodnia. Nadal jest możliwy ruch w kierunku tego minimum. Taką możliwość sugeruje podobieństwo obecnych notowań do tego, co działo się ostatniej jesieni. Gdyby to podobieństwo miało się przedłużyć, to dopiero test okolicy 2070 pkt powinien zapoczątkować nową falę wzrostu, której celem byłby przynajmniej poziom 2300 pkt.