Iluzja łatwych wyborów

Jednym z istotnych problemów wielu krajów rozwiniętych jest dziś nadmierne zadłużenie. Wiele wskazuje na to, że duża część z nich weszła na ścieżkę zadłużania się w sposób świadomy.

Aktualizacja: 12.02.2017 23:55 Publikacja: 27.08.2012 06:00

Andrzej Halesiak, dyrektor w biurze analiz, Pekao

Andrzej Halesiak, dyrektor w biurze analiz, Pekao

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

Nakręcany na kredyt boom wewnętrzny pozwalał politykom na odsunięcie w czasie bolesnych dostosowań (na większą skalę podjęły je jedynie Niemcy) związanych z rosnącą presją konkurencyjną krajów wschodzących. Trudno oprzeć się wrażeniu, że politycy w wielu krajach ulegli iluzji łatwych wyborów.

Można odnieść wrażenie, że Polska stoi dziś w obliczu dość podobnego – z natury – wyzwania. Perspektywy dla naszego głównego partnera handlowego (strefy euro) są słabe. Z dużym prawdopodobieństwem obszar ten podąży ścieżką Japonii i przez kolejnych kilka (jeśli nie kilkanaście) lat pozostawać będzie w stagnacji – okresy ożywienia przedzielane będą okresami recesji. Co więcej, zachodzące w strefie euro zmiany (zwłaszcza na południu) będą szły w kierunku poprawy kosztowej konkurencyjności tych krajów i odtwarzania w nich potencjału produkcyjnego. Może to dodatkowo utrudniać tempo naszej ekspansji eksportowej. W tej sytuacji naturalną pokusą, jaka się pojawia, jest ta, aby w kolejnych latach w naszym wzroście gospodarczym zwiększyć jeszcze – i tak już znaczącą – rolę krajowego popytu. W końcu przecież dysponujemy dużym rynkiem 38 milionów ludzi, gotowych naśladować zachodnie wzorce konsumpcji. W końcu braki w infrastrukturze wciąż są olbrzymie, jest więc na co wydawać.

W tym miejscu trzeba jednak przypomnieć, że gospodarka to system naczyń połączonych. A w naszych warunkach wspieranie krajowego popytu to nic innego jak zwiększanie widocznego i tak od wielu lat procesu uzależniania się od kapitału zagranicznego. Jeśli bowiem gospodarstwa domowe wydają (tak jak ma to miejsce obecnie w Polsce) cały swój bieżący dochód na konsumpcję, to w konsekwencji nie odkładają nic w postaci oszczędności. W rezultacie wygospodarowane w kraju środki są niewystarczające w stosunku do potrzeb inwestycyjnych. Te ostatnie trzeba więc finansować kapitałem z zagranicy, w dużym stopniu mającym formę pożyczek. Pokusa konsumowania i pożyczania pieniędzy za granicą jest zawsze bardzo silna i złudna (o czym dobitnie przekonało się wiele krajów). Najpierw wydaje się bowiem, że można sobie na to spokojnie pozwolić. Wyjściowy poziom zadłużenia jest z reguły niski (u nas w Polsce sektor prywatny startował w zasadzie od zera), a pole do  efektywnego wykorzystania środków wydaje się bardzo szerokie. Potem – wraz ze wzrostem poziomu zadłużenia – pojawiają się argumenty, że można się dalej zadłużać, gdyż w  międzyczasie wzrosły krajowe aktywa, tak więc w rzeczywistości dług nie jest tak wielkim ciężarem, jak mogłaby na to wskazywać jego relacja do dochodów (czy PKB). Niepostrzeżenie jednak z czasem okazuje się, że nowy dług jest już nie tyle potrzebny do tego, by wspierać nowe projekty, ile by zapewnić środki na spłatę starego zadłużenia. Równocześnie rosnące góry długu prowadzą do sytuacji, że bez wzrostu gospodarczego wszystko przestaje się „spinać". Dogmatem staje się więc sam wzrost i trzeba się dalej zadłużać, by za  wszelką cenę go zachować.

Choć dziś poziom zagranicznego zadłużenia Polski nie jest jeszcze alarmistyczny (na koniec 2011 łączny dług – prywatny i publiczny – stanowił równowartość 65 proc. PKB, w większości krajów południa Europy jest to ponad 100 proc.), to równocześnie warto zauważyć, że znacząco wzrósł on w ostatnich latach (na koniec 2005 r. było to 38 proc.). W sytuacji, gdy trudno jest określić jednoznaczną granicę bezpieczeństwa długu (w dużym stopniu zależy ona bowiem np. od poziomu jego oprocentowania, a to często i w dużej skali może się zmienić) lepiej jest zaciągnąć go o kilkanaście/kilkadziesiąt miliardów mniej niż o jeden miliard za dużo. W tej sytuacji jedną z kluczowych rekomendacji dla polityki gospodarczej na najbliższe lata powinno być stopniowe uniezależnienie gospodarki od  zagranicznego długu (chodzi o powstrzymanie jego narastania w relacji do PKB), czemu towarzyszyć musi większe przeorientowanie w kierunku popytu zewnętrznego (eksportu). Dziś jeszcze mamy szansę, aby zrobić to w sposób ewolucyjny i kontrolowany, bez większego szoku dla gospodarki. Jeśli jednak tego nie zrobimy, pewnego dnia o naszym długu w gwałtowny sposób przypomną nam rynki finansowe. Zmuszeni zostaniemy wówczas do drastycznego zaciągnięcia hamulca.

Pokusa konsumowania i pożyczania pieniędzy za granicą jest zawsze bardzo silna i złudna

Na czym polega ta ewolucyjna droga? Na stworzeniu bodźców dla gospodarstw domowych dla zwiększenia oszczędności (kosztem konsumpcji) oraz wyeliminowaniu deficytu sektora publicznego. Procesom tym sprzyjałaby również poprawa realnego efektywnego kursu walutowego (dzięki czemu ograniczona zostaje siła nabywcza na towary z zagranicy, wspierane są efekty substytucji importu, rosną również zyski/oszczędności generowane przez eksporterów) oraz przemiany strukturalne prowadzące do nowej fali uprzemysłowienia (w oparciu o inwestycje bezpośrednie), w proeksportowych branżach o wyższej wartości dodanej i mniej uzależnionych od konkurencji cenowej. Taka polityka może oznaczać przejściowe spowolnienie wzrostu, ale czasem warto stracić trochę czasu na to, aby się zatrzymać, spojrzeć na mapę, wrócić na właściwy szlak, a nie gnać na ślepo, byle do przodu z dużym prawdopodobieństwem, że ku przepaści.

Komentarze
Zamrożone decyzje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Co martwi ministra finansów?
Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów