Jeśli czytam w komentarzach posesyjnych w USA, że za wzrost cen odpowiada hiszpański plan cięć budżetowych oraz dobre dane z rynku pracy, to od razu wiem, że autorzy nie mają zielonego pojęcia, co faktycznie rozkręciło zakupy. Już można byłoby napisać, że powodem poprawy wycen jest fakt kończącego się kwartału i walka o premie. To byłoby bardziej wiarygodne.

Plan cięć budżetowych w Hiszpanii przesądza o wzrostach w USA, gdy w tym samym dniu pojawiają się zaskakująco słabe dane o tempie wzrostu amerykańskiej gospodarki i mocno rozczarowujące dane o zamówieniach na dobra trwałego użytku? Jestem przekonany, że gdyby przy zmianie indeksów były minusy, nikt o Hiszpanii by nie wspominał. A skoro pojawiły się plusy, to mimo fatalnych danych trzeba było wyszukiwać powody do zakupów. Nie piszę tego, bo posiadam wiedzę, co stało za zakupami. Jednak powoływanie się na Hiszpanię czy dane z rynku pracy jest nazbyt naciągane. Program cięć w wydatkach cieszy, ale bez przesady. Amerykańscy spekulanci aż tak dokładnie się tym nie przejmują. A dane? Owszem, liczba nowych wniosków spadła, ale to, po pierwsze, spory i nagły spadek, który pojawił się po dłuższym okresie stabilizacji liczby wniosków. Po drugie, co by nie mówić, to była tylko jedna tygodniowa zmienna, a więc zdecydowanie za mało, by na tej podstawie choćby sugerować wyciąganie wniosków. W związku z tym pisanie o poprawie na rynku pracy mało poważne.

Fakty są takie, że gospodarka amerykańska słabnie, a rynki akcji są po fali sporych wzrostów. Ten karnawał nie może trwać wiecznie. Tym bardziej, że motyw przewodni imprezy już nie jest aktualny. Lato przebiegało pod dyktando spekulacji dotyczących możliwych zmian w polityce monetarnej. Rynki dostały, co chciały. Największe banki centralne świata prześcigają się w obrzydzaniu własnych walut. Luźna polityka pieniężnej wspomoże wyceny akcji, ale najpierw rynki muszą zdyskontować fakt, że decyzje już zapadły i nie ma pod co kupować. Takim dyskontowaniem może być pojawienie się korekty spadkowej, a żeby pojawiła się korekta  z prawdziwego zdarzenia, na rynku musi zagościć prawdziwy optymizm. Kto wie, czy właśnie nie zaczynamy końcowej fazy wzrostów, która wywoła konieczny optymizm. Później będzie mógł rozpocząć się spadek, w który na początku niewielu będzie wierzyło.