Pytanie jest o tyle zasadne, że od dwóch tygodni na rynku mamy powolny spadek cen, który na początku najbliższego tygodnia może przyspieszyć, na co wskazuje słabość, jaka pojawiła się w USA w piątek. Moja odpowiedź brzmi – nie, to nie koniec zwyżki.
Patrząc na wykres z perspektywy długoterminowej można odnieść wrażenie, że od ponad roku trwa trend boczny. Teraz znaleźliśmy się w okolicy górnego ograniczenia, a więc teoretycznie, o ile założyć, że trend będzie podtrzymany, należałoby poszukiwać okazji do spadków cen w kierunku dolnego ograniczenia. Problem w tym, że tu teoria się kończy, a na scenę wkracza rzeczywistość. Ta się ostatnio zmieniła. Rynki akcji dostały znaczące wsparcie w postaci decyzji o luzowaniu ilościowym w USA, czy gotowości do skupu obligacji przez ECB. Swoje trzy grosze dodały Bank Anglii i Japonii, a także nie bez znaczenia jest oczekiwanie na niższe stopy procentowe w Polsce. To diametralnie zmienia układ sił. Z bankami centralnymi, które mają ochotę psuć własne waluty walczyć nie ma sensu. Płynność będzie pompowana, a zanim część z niej zostanie spożytkowana na jakieś projekty inwestycyjne, które pobudzą gospodarki, większość będzie zasilała sektor finansowy i będzie obecna na rynkach finansowych. Taka sytuacja będzie sprzyjała wycenom aktywów uważanych za ryzykowne, a więc także akcjom.
Stąd budowanie nadmiernie pesymistycznych scenariuszy obarczone jest sporym ryzykiem błędu. Można się zastanowić, czy scenariusz spadku cen do dolnego ograniczenia konsolidacji jest już takim „nadmiernym" pesymizmem. Przyznam, że jeszcze parę tygodni temu takie rozwiązanie było mi bliskie. Teraz, gdy banki centralne działają, mam już spore wątpliwości. Okoliczności pieniężne sprzyjają podtrzymywaniu cen akcji na relatywnie wysokim poziomie. Argument pieniężny wydaje się w tej chwili decydujący. Cóż, na rynku wszystko prowadza się do gry kapitału. Wszelkie inne czynniki są przesłankami do jego ruchu, ale to kapitał rządzi. Skoro więc jest źródło, które go tworzy, to dyskusja nad innymi czynnikami może się jedynie sprowadzić do tego, czy są one na tyle kiepskie, by zniwelować fakt napływu tego kapitału, czy też jeszcze nie są tak fatalne, co pozwoliłoby na grę na wzrost cen.
Czynniki makroekonomiczne nie sprzyjają inwestycjom na rynku akcji. Pogarszające się odczyty nie tylko w USA, ale i w Polsce nie nastrajają do podejmowania ryzyka. Niemniej te opory przed zakupami może warto zwalczyć. Do myślenia powinna dać czwartkowa sesja w USA, gdy mimo kiepskich publikacji danych makro rynek akcji się wyraźnie podniósł. Owszem, można to tłumaczyć faktem zbliżającego się końca kwartału, ale to rzeczywiście był jedyny czynnik? Zapomnijmy o niskiej liczbie nowych wniosków o zasiłek dla bezrobotnych, bo powoływanie się na te dane kontekście opublikowanych tego samego dnia innych zmiennych, jest śmieszne. Nie, nie chodzi mi tu o dane, ale właśnie o siłę rynku w sytuacji, gdy pojawiły się wszelkie przesłanki za tym, by spodziewać się spadku. Teoretycznie.
Rynek ma zawsze rację. To jest generalna zasada, która powinna nam zawsze przyświecać. Zatem, jeśli rynek zachowuje się inaczej, niż teoretycznie powinien, to nie znaczy, że jest z nim coś nie tak, ale się w naszej teorii brakuje prawdopodobnie czynnika, który za tą odmienną zmianę odpowiada. Skoro rynek ignoruje słabe dane, to nie znaczy, że jest głupi, bo nie widzi oczami swoich uczestników oczywistych danych, ale znaczy, że mimo że te dane widzi, to jest w stanie je bagatelizować. Zatem to nie wynik głupoty, ale najwyraźniej siły. Rynek nie może być głupi, skoro zawsze na rację.