Weekendowa Analiza Futures

Tydzień na GPW zakończył się umiarkowanym optymizmem. Czy stały za tym dane z rynku pracy w USA? Jeśli tak, to zwyżka będzie musiała być skorygowana, bo dane wprawdzie na pierwszy rzut oka wyglądały zachęcająco, ale po wgryzieniu się w nie widać, że poprawa nadal jest zbyt wolna, by mogła kogokolwiek zadowolić.

Aktualizacja: 12.02.2017 13:43 Publikacja: 06.10.2012 23:29

Weekendowa Analiza Futures

Foto: ROL

Ewentualna korekta na początku tygodnia może wnieść ciekawy aspekt do sytuacji technicznej rynku 20 największych spółek. Ten teoretycznie niewiele znaczący spadek może jednak znaczyć wiele, gdyby doszło do zejścia pod poziom minimum ubiegłego tygodnia. Zatem dla byków lepiej by było, gdyby okolica 2380 pkt. (kontrakty) jednak się wybroniła.

Spadek cen na początku poniedziałkowej sesji jest obecnie oczekiwany za sprawą słabej sesji w USA w piątek. Wprawdzie główne indeksy amerykańskich spółek nie straciły znacząco na wartości, ale poziomy zamknięcia wyraźnie odbiegały od szczytów dnia. Nam nie było dane tego zdyskontować, a więc będziemy to prawdopodobnie czynić na początku tygodnia. Swoje dodają doniesienia o tym, że Grecja nie osiągnie w 2020 roku relacji długu do PKB na poziomie 120 proc., a będzie to bliżej 140 proc. Pytanie, czy ktoś jeszcze poważnie się martwi Grecją, i czy ta informacja faktycznie jest taka zaskakująca.

Skąd gorsze zachowanie cen w sytuacji, gdy na rynku pojawiły się dobre dane z rynku pracy w USA? Wprawdzie można to tłumaczyć odniesieniem do polityki pieniężnej, gdyż jeszcze niedawno lepsze dane obniżały wyceny, ale wydaje się, że to już w tej chwili nie jest aktualne. Wcześniej takie reakcje były zrozumiałe, bo rynek odnosił napływające dane do możliwości uruchomienia programu luzowania ilościowego, a zatem lepsze dane zmniejszały szanse na program, a więc i na jego pozytywny wpływ na wyceny akcji. W tej chwili takiego odniesienia nie ma, gdyż decyzja o luzowaniu już zapadła. Zatem uczestnicy rynków są w komforcie reagowania na dane zgodnie z ich faktycznym wydźwiękiem. Czyli lepsze dane wpływają na rynki akcji pozytywnie, a gorsze negatywnie.

No tak, ale dlaczego rynek akcji oddalił się od szczytów sesji, skoro dane były w sumie niezłe? Fakt, gdy spojrzeć na wartości, jakie pojawiły się w publikacji, to są to z pewnością wiadomości pocieszające. Sam na początku takie odniosłem wrażenie. Jednak, po wgryzieniu się w detale, sprawa wygląda już mniej imponująco. Zacznijmy od stopy bezrobocia. To zawsze była mniej wiarygodna miara z dwóch, które podawane są w każdy pierwszy piątek miesiąca. Wynika to z tego, że wyliczanie stopy bezrobocia następuje na bazie mniej dokładnych ankiet niż w przypadku określania zmiany liczby etatów. Stąd nie dziwią czasem dziwne odczyty. Jako, że jest to jednak najbardziej medialny wskaźnik, przykłada się do niego dużą wartość właśnie w mediach. Rynki obserwują zmiany stopy bezrobocia z nieco większym dystansem. Niemniej nawet w tym wypadku spadek tej stopy o 0,3 pkt. proc. był odnotowany, choć szybko doszukiwano się tu przyczyn innych niż poprawa na rynku pracy, bo przecież inne miary tak znaczącej poprawy nie sugerowały. We wcześniejszych miesiącach za spadek stopy bezrobocia odpowiadała spadająca liczba osób aktywnie poszukujących pracy. To zresztą był jeden z głównych zarzutów dla tej wielkości. Wystarczy, że ktoś powiedział, że nie ma pracy i jej nie szuka, a zaraz był wyrzucany ze statystki siły roboczej i sztucznie obniżał stopę bezrobocia. W tym jednak miesiącu liczba osób pracujących oraz bez pracy, ale aktywnie jej poszukujący, wzrosła. Gdyby miała miejsce tylko ta zmiana, to pewnie stopa bezrobocia by wzrosła również. Tylko, że wzrosła liczba osób zatrudnionych w ramach umów tymczasowych. Z miesiąca na miesiąc liczba zatrudnionych tymczasowo wzrosła o ponad 580 tys. Oczywiście nie był to efekt wysypu ofert na tego typu posady, ale korekta danych. To tylko potwierdza, że odczyty na bazie tego badania mogą podlegać znacznym zmianom. A, że ta „poprawa" ma miejsce tuż przed wyborami? Zwolennicy teorii spiskowych mają o czym pisać.

Liczba etatów zmieniła się zgodnie oczekiwaniami. Dokonano jednak znaczącej rewizji danych za poprzednie miesiące. Liczba etatów w sektorze pozarolniczym w sierpniu podniesiona została o ponad 48 tys. Licowe dane także podlegały znaczącej rewizji (+40 tys.). Zatrzymajmy się jednak przy danych sierpniowych. Jak pamiętamy, na początku września opublikowany został raport ADP wskazujący na wzrost liczby etatów w sektorze prywatnym o ok. 200 tys. Późniejsza publikacja raportu rządowego, pokazała, że faktyczny wzrost był o połowę mniejszy. Po rewizji danych z piątku można byłoby sądzić, ze teraz skala błędu raportu ADP okazała się mniejsza. Nic z tego. Wzrost ilości etatów w sektorze prywatnym właściwie nie został zrewidowany. Rewizja danych za sierpień, a także lipiec, dotyczy bowiem sektora publicznego. Z punktu widzenia gospodarki jest to oczywiście pozytywny sygnał, ale nadal raport ADP nie jest tak wiarygodny, jak chcieliby tego jego autorzy. Nawet jeśli wziąć pod uwagę możliwą roczną rewizję danych, jaka pojawi się w lutym przy okazji publikacji danych styczniowych, która najprawdopodobniej podniesie liczbę etatów średnio o ok. 30 tys. w każdym miesiącu (oczywiście rozkład nie będzie równomierny, a więc nie wiadomo, ile z tej rewizji wypadnie na sierpień), to nadal raport ADP dotyczący ostatniego miesiąca wakacji będzie znacząco odbiegał od danych rządowych. Skala rozbieżności przy danych wrześniowych, które poznaliśmy w piątek, jest już mniejsza, a tym bardziej, gdyby uwzględnić wspomnianą rewizję roczną.

Ostatecznie, uwzględniając wszystkie wspomniane elementy, można uznać, że zmiany na rynku pracy w USA odpowiadają temu, co działo się przez większość bieżącego roku, a zatem nie mogą bycz odstawą do optymistycznych reakcji. Liczba etatów rośnie, ale zbyt wolno, by realnie polepszać sytuację na rynku pracy, gdyż nie nadąża ona za zmianami demograficznymi. Stąd opinia Fed, o poprawie w tempie „frustrującym" oraz decyzja o wdrożeniu QE3.

Można zatem uznać, że zachowanie indeksów amerykańskich w trakcie piątkowej sesji było jedynie wygaszeniem początkowego optymizmu, jaki pojawił się po publikacji. Nie wolno jednak zapominać, że czynnik, który także odgrywa tu rolę, to fakt, że nadal rynki finansowe nie przeżyły korekty po tym, jak dowiedziały się o decyzjach monetarnych największych banków centralnych świata, a w szczególności amerykańskiej Rezerwy Federalnej. Wiadomo już, że na rynki finansowe płynie ciurkiem kapitał, który będzie wspierał aktywa uznawane za ryzykowne. Wspierał, ale nie przesądzał o tym, że ceny tych aktywów będą tylko rosły. To możliwe nie jest, gdyż oprócz wspomnianego strumienia kapitału na ceny oddziałuje mnóstwo innych czynników. Jednym z nich jest gra oczekiwań i właśnie ona tu może wkrótce wypłynąć niczym  oliwa sprawiedliwa.

Chodzi naturalnie o oczekiwania dotyczące wspominanej fali luzowania polityk monetarnych najważniejszych baków centralnych. Oczekiwania, które od połowy roku wywindowały kursy akcji i zostały potwierdzone przez szereg decyzji i będą potwierdzane nadal, jak choćby przez Bank Anglii, który prawdopodobnie w listopadzie ponownie zwiększy pulę wydrukowanych świeżo funtów przeznaczonych na skup obligacji.

W chwili obecnej oczekiwania zostały spełnione, a więc przychodzi czas na realizację zysków ze spekulacji. Sprawę utrudnia nieco fakt, że wiadomo jest, że te decyzje będą sprzyjały podtrzymywaniu wycen akcji. Zatem, jak realizować zyski, skoro wiadomo, że jest wielce prawdopodobne, że kursy będą rosły? Ten dylemat trwa już jakiś czas, a dokładnie od chwili, gdy o luzowaniu ilościowym wypowiedział się Fed, czyli od połowy września. Nasz WIG20 dzień później wyznaczył szczyt, który do tej pory nie został poprawiony. Można powiedzieć, że mamy korektę. Czy można ją odebrać jako tą, która jest właśnie efektem wspomnianej realizacji zysków. Skala spadku względem skali wzrostu, jaki miał miejsce przez cztery miesiące, jest bardzo mała. Stąd moje przypuszczenie, że to jeszcze nie koniec osłabienia, a faktycznego dołka, którego pojawienie się zakończy realizację zysków, trzeba poszukiwać na niższym poziomie. Ostatnio wspomniałem o okolicach 2300 pkt. i nadal jest to okolica realna, choć można także przyjąć, że indeks zawitałby i nieco niżej. Nie sądzę jednak, by przecena miała doprowadzić do spadku poniżej dołka z końca sierpnia. Wprawdzie teoretycznie wszystko jest możliwe, ale w tej chwili scenariusz bazowy tego nie uwzględnia.

Czy zatem spadek do nieco poniżej 2300 pkt. będzie wystarczającą korektą względem wrześniowego szczytu? Od biedy mogłoby to być, choć prawdę mówiąc spadek z prawdziwego zdarzenia powinien sprowadzić ceny lub indeks przynajmniej do połowy wcześniejszego wzrostu. Za początek takiego wzrostu biorę punkt zakończenia podobnie ważnej korekty, czyli w naszym wypadku dołek z lipca. Jakby nie liczyć skala zwyżki od lipca do września nie byłaby zniesiona o połowę spadkiem do nieco poniżej 2300 pkt. (poziom 2250 pkt. od biedy mógłby tu wystarczyć). Wygląda więc na to, że jakiś element tu nie pasuje. Oczywiście może nie zadziałać któreś z założeń, ale na razie przyjmijmy, że są one poprawne. Weryfikacja nastąpiłaby, gdyby rynek, któreś z tych założeń załamał.

Skoro dołek mierzonego wzrostu jest punktem, którego ruszyć już nie można, to być może wzrost wcale nie zakończy się na wrześniowym szczycie, ale indeks zdoła jeszcze się podnieść, dzięki czemu skala zwyżki się powiększy, ale podniesie się również poziom startowy odliczania korekty, a tym samym poziom znajdujący się nieco poniżej 2300 pkt., będzie bardziej pasował. To może wydawać się nieco naciągane, ale tylko pod warunkiem, że zapomnimy o tym, że na rynku rozgrywa się także wątek zmian indeksu względem szczytu z sierpnia ubiegłego roku. Do tej pory ten szczyt nie został nawet testowany. Pokonana została za to linia łącząca lokalne szczyty z sierpnia i października 2011 roku oraz szczyt z lutego bieżącego roku (Wykres_1). Właściwie tą oczekiwaną korektę można również traktować jako powrót do przełamanej linii, choć tu wliczam możliwość nieco głębszego spadku. Wróćmy jednak do wspomnianego szczytu z sierpnia 2011. Jego pokonanie symbolicznie zakończyłoby fazę ponadrocznej konsolidacji. Byłby to także sygnał optymistyczny na najbliższe miesiące. Nie oznacza to jednak, że po tym wyjściu rynek miałby szybko rosnąć. Wręcz przeciwnie. Wyjście WIG20 nad 2452 pkt. wywołałoby chwilową radość, która mogłaby się stać punktem rozpoczynającym korektę właściwą.

Po tej korekcie, która ostatecznie nie sprowadziłaby rynku zbyt głęboko, mógłby się rozpocząć ruch wzrostowy z prawdziwego zdarzenia, który być może zdołałby wynieść indeks do poziomu konsolidacji z lipca ubiegłego roku.

Zatem wynikałoby z tego, że w najbliższym czasie czekałaby nas jeszcze jednak krótka, choć być może dynamiczna, falka wzrostu, który wyniósłby indeks WIG20 ponad poziom 2452 pkt. Pewnie gdzieś w pobliże 2500 pkt. Piątkowe zachowanie rynku można byłoby odebrać jako początek tego ruchu, choć wiemy, że za tymi zakupami mogły stać dane z USA. Zatem, wzrost cen będzie mógł być uznany za początek zwyżki, o ile ceny i indeks utrzymają się nad minimum z tego tygodnia. Brak tej dodatkowej zwyżki byłby wskazówką, że rynek nie atakuje kluczowego poziomu, a tym samym, nie jest już tak mocny, co prowadziłoby do oczekiwania na korektę głębszą niż wspomniane okolice 2300 pkt. Nie wykluczone, że wtedy właśnie rynek byłby broniony przez minimum z lipca. Jest o co grać.

Komentarze
Na co czeka RPP?
Komentarze
Gołębnik pozostaje otwarty
Komentarze
Kwiecień w obligacjach
Komentarze
W Polsce stopy w dół, w USA nie
Komentarze
Wyczekiwane decyzje RPP
Komentarze
Łapanie oddechu