W ubiegłym tygodniu ceny na Wall Street wyraźnie wzrosły i teraz miała (ma?) miejsce faza odreagowania i realizacji szybkich zysków przez najdynamiczniejszych graczy. Założenie było takie, że po tej korekcie rynek podejmie próbę wzrostu, co odpowiadałoby zmianom, jakie na Wall Street pojawiły się pod koniec czerwca 2011 r. W naszym przypadku taka zwyżka miałaby doprowadzić do osiągnięcia przez indeks WIG20 przynajmniej okolicy szczytu z końcówki sierpnia ub.r.

Sesja potwierdzała te założenia do chwili pojawienia się wypowiedzi Johna Boehnera (lider republikanów w negocjacjach) o jego optymizmie co do możliwości dogadania się w sprawie „fiskalnego klifu". Ta wypowiedź wywołała wyskok cen na rynkach akcji (na naszym rynku po godz. 16 pojawiły się nowe maksima sesji). Można się tylko dziwić, że rynek jest aż tak wrażliwy. Tym bardziej że hasło „porozumienie" nic nie znaczy. To nie jest przecież to samo, co uniknięcie jakiejś wielkości dostosowania fiskalnego.

Teoretycznie realizacja nakreślonego wyżej scenariusza ma miejsce, tyle tylko, że korekta w USA jest bardzo płytka. Przyznam, że spodziewałem się cofnięcia zbierającego ok. połowy ubiegłotygodniowej zwyżki (spadek S&P500 przynajmniej do 1370 pkt). Kontynuacja wzrostu w USA, teraz albo po pogłębieniu spadku, przełoży się prawdopodobnie na ponowienie próby pokonania wtorkowego szczytu.