Ja jestem zwolennikiem euro, ale uważam się za realistę (w odróżnieniu od sceptyków i euroentuzjastów). Od wielu lat uważałem i uważam nadal, że po pierwsze, zadecydowaliśmy o konieczności przyjęcia euro w referendum, w którym przyjęliśmy traktat wprowadzający nas do Unii Europejskiej. Po drugie, uważam, że powinniśmy przyjąć euro wtedy, kiedy nasza gospodarka do tego dojrzeje. Czyli wtedy, kiedy gospodarczo zbliżymy się do Niemiec czy Francji. Wchodząc za wcześnie ryzykujemy tym, że powielimy błędy Grecji czy Hiszpanii.
Nie ulega wątpliwości, że przyjęcie euro, z wielu powodów, jest bardzo korzystne dla przedsiębiorców (choćby przez usunięcie ryzyka walutowego). Nie ulega też wątpliwości, że zyskają kredytobiorcy (niższe oprocentowanie) i turyści. Pozostaje jednak pytanie: czy opłaci się to społeczeństwu? Sceptycy mówią, że przyjęcie euro doprowadzi do wzrostu inflacji. Badania nie potwierdzają tego, że znacznie wzrośnie wtedy inflacja. Jednak odczucia ludzi są inne.
Własny pieniądz i stopy procentowe to w kryzysie nieoceniona broń
Ceny importowanych i eksportowanych towarów nie wzrosną. Większość tego, co kupuje mniej zamożna część społeczeństwa, to produkty i usługi niewyceniane przez handel zagraniczny. To prawda, te ceny będą dążyły do cen w starych krajach eurolandu. Tyle że – jak pokazują ostatnie badania – podstawowe produkty są w Polsce już tylko o kilkanaście procent tańsze niż w Niemczech (mimo że tam wynagrodzenia są cztery razy wyższe). Ceny tych produktów będą rosły, ale bardzo powoli.
Trzeba jednak pamiętać, że przyjmując euro oddajemy stopy procentowe w ręce Europejskiego Banku Centralnego, a na kurs walutowy wpływu już w ogóle mieć nie będziemy. Czy EBC będzie podejmował decyzje odnośnie do stopy procentowej, biorąc pod uwagę problemy Polski? Oczywiście nie – będzie je podejmował w interesie wielkich krajów strefy euro. A pamiętamy przecież, jak słaby złoty pomógł naszej gospodarce w wyjściu obronną ręką z pierwszej fazy kryzysu w latach 2008–2009.