Tak, to prawda, ludzie z ówczesnej ekipy rządzącej mieli na tyle wyczucia i instynktu samozachowawczego, żeby wiedzieć, że się za bardzo na ekonomii nie znają i lepiej na wszelki wypadek niczego nie ruszać, żeby nie popsuć. Akurat mieli to szczęście, że gospodarka pędziła do przodu jak oszalała. Tamtej ekipie rządowej po prostu udało się rządzić w czasie bardzo dobrej koniunktury.
Ale jak się chwilę głębiej zastanowić, to takie podejście do rządzenia krajem powinno w zasadzie towarzyszyć wszystkim ekipom rządzącym. Tak naprawdę rząd nie powinien wtrącać się do tego, o czym powinien decydować wolny rynek. Trzeba zapewnić ludziom sprawną infrastrukturę, przejrzysty system podatkowy, łatwe do interpretacji i przyjazne podatnikom prawo, a z całą resztą już sobie poradzi tzw. niewidzialna ręka rynku.
Od tamtej pory minęło trochę czasu – osiem lat rządów Platformy Obywatelskiej. Przez ten czas ekipa PiS wydaje się, że nie posiadła żadnych nowych umiejętności związanych z ekonomią. Za to nabyła nową, albo będąc bliższym prawdy, dopracowała do perfekcji starą, dobrze znaną wszystkim politykom umiejętność, czyli składanie obietnic wyborczych. Zasadniczo bardzo łatwo się to robi, chwilowo nie będąc przy władzy. Zawsze można potem powiedzieć, że niestety, nie można było zrobić tego i tamtego, bo przecież to nie od nas zależy, przeciwnicy polityczni blokowali itd. Ale właśnie sytuacja dla PiS zaczyna się powoli zmieniać. Ich kandydat, pół rok temu kompletnie nieznany polityk, Andrzej Duda brawurowo wygrał wybory prezydenckie. Rosną także szanse tego ugrupowania w jesiennych wyborach parlamentarnych. Otwierają się więc nowe możliwości spełniania składanych obietnic.
Kampania prezydencka w odróżnieniu od parlamentarnej jest o tyle specyficzna, że składa się obietnice wyborcze, które w większości przypadków kompletnie nie zależą od prezydenta. Obiecuje się zmiany, których realizacja zależy przede wszystkim od polityki rządu bądź też decyzji Sejmu. Ale tego na szczęście w większości nie wiedzą wyborcy. Wybór prezydenta raczej nie jest też wyborem merytorycznym, tylko emocjonalnym. Głosuje się na osobę, która sprawia lepsze wrażenie, która nie kompromituje się w debatach, która jest lepszym mówcą na wiecach wyborczych, która w końcu... składa większe obietnice wyborcze. W toku kampanii oczywiście, hulaj dusza, piekła nie ma, można obiecać wyborcom w zasadzie wszystko, łącznie z lotem na Księżyc. Nowo wybrany Duda, zgodnie z tą zasadą, obiecał wszystkim wszystko, bez względu na to, czy daną obietnicę można spełnić, czy też nie. Ale to taki stary polityczny zwyczaj, najpierw się obiecuje, a potem się tego nie robi. To normalne i znakomicie funkcjonowało w Polsce przez ostatnich 25 lat. Toteż do tej pory nie było potrzeby przejmowania się fantazjami różnych kandydatów na prezydenta. Najpierw coś obiecują, potem tego nie zrobią. Normalna kolej rzeczy, nie ma się czym przejmować.
Ale oto podczas wieczoru wyborczego doszło do ciekawego wydarzenia. Najbardziej jego przerażającym momentem był ten, gdy Agata, żona Andrzeja Dudy, powiedziała, że mąż na pewno spełni wszystkie obietnice wyborcze. O Matko Boska! Podobnie jak większość osób umiejących, po pierwsze, liczyć państwowe pieniądze, a po drugie, wiedząc, że jak żona się przy czymś uprze, to to osiągnie, zadrżałem.