Wpływ polityki na zachowanie rynków finansowych możemy prześledzić na dwóch przykładach: chińskim i polskim. W Chinach na początku lipca Shanghai Composite stracił około 6 proc., kontynuując przecenę, którą rozpoczął miesiąc wcześniej i która doprowadziła do przeceny o ponad 30 proc. Wtedy to rząd włączył się w obronę giełdy. Zatrudnił specjalny fundusz do kupowania akcji (sic!), a domy maklerskie zapewniały, że będą kupowały akcje, broniąc się przed lawiną wyprzedaży po pęknięciu bańki. W końcu zabroniono dużym inwestorom sprzedaży akcji w ciągu kolejnych sześciu miesięcy.
Udało się dzięki temu wykreować ponad 20-proc. odbicie, ale wtedy zjawili się chętni do sprzedaży akcji po nieco wyższych cenach i 28 lipca indeks spadł znowu, i to aż o 8,5 proc. Jak widać, te specjalne działania, które kosztowały rząd chiński 200 mld dolarów (Chiny mają ponad 4 bln USD rezerw walutowych), niespecjalnie pomogły giełdzie. Nie wiemy co prawda, gdzie zawędrowałyby indeksy bez tej rządowej pomocy, ale uważam, że politycy robią giełdzie chińskiej niedźwiedzią przysługę. Trudno inwestować na rynku, na którym jedna decyzja władz może całkowicie zmienić obraz rynku. Zmiana reguł w trakcie gry nigdy nie jest dla rynków korzystna.
Nawiasem mówiąc, uważam, że kierowanie się przez inwestorów na całym świecie zachowaniem chińskiej giełdy jest dużą przesadą. Indeks w Szanghaju w ciągu niecałego roku zyskał ponad 150 proc., a od miesiąca nurkował. To jednak nie ma wielkiego wpływu na gospodarkę. 80 proc. inwestorów na giełdzie w Szanghaju to indywidualni gracze, którzy zawsze są bardzo podatni na zachowania stadne. Jest ich 90 milionów. Na 1,3 mld Chińczyków. To bardziej przypomina naszą hossę i jej pęknięcie w 1994 r. niż spadki na dojrzałych giełdach.
W Polsce też widzimy wpływ polityki na zachowanie rynku. Szykowana na premiera Beata Szydło zapowiedziała niedawno, że podatek od aktywów bankowych ma wynosić 0,39 proc. Policzono to i wyszło, że ceny akcji banków powinny spaść o 30-50 proc., żeby utrzymać wskaźnik C/Z na poziomie sprzed takich propozycji. Nic dziwnego, że rzeczywiście spadały. Propozycje Platformy Obywatelskiej dotyczące pomocy dla zadłużonych w walutach kredytobiorców też się do spadków przyczyniły.
Nie pomógł też Marek Belka, prezes NBP (nie mijał się jednak z prawdą). W Sejmie stwierdził, że w związku z planami polityków m.in. wprowadzenia podatku bankowego, przewalutowania kredytów we frankach szwajcarskich oraz rosnących opłat na Fundusz Gwarancyjny banki powinny wstrzymać się z wypłatą dywidendy i przeznaczyć zyski na zwiększanie buforu kapitałowego. Powiedział też, że „te wszystkie pomysły naraz [...] mogłyby banki wykoleić".