Dziś nic się pod tym względem nie zmieniło, co tłumaczy, dlaczego pomimo radykalnej poprawy poziomu życia w ostatnim ćwierćwieczu Polacy wciąż mają prawo narzekać. I nie chodzi tylko o to, że porównanie z bogatszym sąsiadem rodzi zazdrość i frustrację. To, że naszym głównym partnerem handlowym jest kraj znacznie zamożniejszy, ma dla nas także realne konsekwencje. Sprzyja np. drenażowi mózgów i wykupywaniu wartościowych polskich aktywów.
Czytelnicy najnowszej książki Witolda Orłowskiego mogą się zżymać, że ostatecznie wcale nie odpowiada on na pytanie, czy Polska dogoni Niemcy, choć podkreśla, że bodajże po raz pierwszy w historii tego sąsiedztwa nie wydaje się to nierealne. Ale w tytule książki nieprzypadkowo brakuje znaku zapytania. Tytułowe niby-pytanie jest dla autora, jednego z najbardziej rozpoznawalnych polskich ekonomistów, tylko punktem wyjścia do rozważań na temat jakości „silnika" polskiej gospodarki i tego, czy można go w jakiś sposób podrasować albo wymienić. A Niemcy, jako kraj gospodarczego sukcesu funkcjonujący w podobnym do Polski otoczeniu, to dobry punkt odniesienia.
Takie diagnozy często obfitują w truizmy w rodzaju tego, że Polsce brakuje innowacyjności. Orłowski też je powtarza, ale i tak udaje mu się wnieść do dyskusji na temat hamulców wzrostu świeże – a przynajmniej rzadko eksploatowane – wątki. Wskazuje na przykład na nadmierną centralizację polskiej gospodarki oraz na naszą niską skłonność do współpracy, która sprawia, że płace nie rosną wraz z produktywnością, tylko są wynikiem próby sił między pracownikami a pracodawcami. Tego rodzaju ciekawych obserwacji jest w tej krótkiej książce zaskakująco dużo.