Już rano część inwestorów mogła być pod wrażeniem wyraźnego wzrostu wartości indeksu Nikkei. Można domniemywać, że tych jednak nie było zbyt wielu, bo notowania rozpoczęły się wprawdzie od małego wzrostu, ale szybko został on zduszony. Zresztą z rezerwą do japońskiego wzrostu podchodziły także inne rynki. W dalszej części sesji wyceny polskich papierów nie poddawały się większym zmianom. Można to tłumaczyć brakiem publikacji istotnych danych makroekonomicznych, ale to tylko część prawdy. Zauważmy, że w tym samym czasie niemiecki DAX zdołał się podnieść do okolicy szczytu zwyżki z ostatnich tygodni. Zatem warunki, by i u nas pojawiła się zwyżka, były sprzyjające. Ale był problem.
Nie oznacza to jednak, że na zwyżkę nie ma szans. Skoro ceny kontraktów wciąż trzymają się nad poziomem 2100 pkt, można przyjąć, że popyt jest w stanie wykrzesać z siebie kolejną dawkę energii, co mogłoby zaowocować nawet próbą zbliżenia do poziomu szczytu w okolicy 2200 pkt. Przełamanie tego poziomu mogłoby rozbudzić nieco więcej optymizmu w związku z potencjalnym pojawieniem się formacji podwójnego dna. Ale nic nie jest przesądzone, a stroną, która wciąż trzyma berło, jest podaż. Oczekiwania warto temperować. Szczególnie jeśli dotyczą ruchu w kierunku przeciwnym do trendu głównego. Zwłaszcza gdyby te oczekiwania miały przybrać postać wyprzedzania sygnałów.