Podsyciła obawy o kondycję światowej gospodarki („skoro Fed wstrzymuje podwyżkę, to coś musi być na rzeczy"). Wzmocniła odpływ kapitału z rynków wschodzących (nastąpiło wznowienie spadków na giełdach), jeszcze bardziej dusząc i tak najsłabsze ogniwo ekonomicznej układanki globu. Wprowadziła chaos i zamęt w kwestii przyszłych zmian w swojej polityce pieniężnej wśród inwestorów (zacieśnienie w tym roku czy może dopiero w przyszłym?; jedna podwyżka i dłuższa przerwa czy jednak powolny, ale stabilny cykl zacieśniania?). Ogółem, największa zmora rynków, czyli niepewność, została pogłębiona.
Sytuacji bynajmniej nie poprawiły wyrażane publicznie, w kilka dni po posiedzeniu Fedu, opinie niektórych członków Federalnego Komitetu Otwartego Rynku, jak i samej prezes J. Yellen. Trójka jastrzębi – J. Williams, J. Bullard oraz, głosujący we wrześniu przeciwko decyzji o braku zmian, J. Lacker – dość stanowczo i jednoznacznie opowiedziała się za tym, by stopy zostały jednak podniesione jeszcze w tym roku. Kilka dni później w podobnym tonie wypowiedziała się, uważana za łagodnie nastawioną do polityki monetarnej, Yellen. Obwarowała co prawda podwyżkę brakiem negatywnych zmian w gospodarce, ale stwierdzenie o zmianie stóp przed końcem roku było czytelne.
Natomiast rynek od wrześniowego posiedzenia zdążył znacząco obniżyć oczekiwania w tej kwestii. Dopiero w I kwartale gracze z rynku opcji widzą szanse na rozpoczęcie cyklu. Czyżby oczekiwali, że z gospodarką stanie się w najbliższych miesiącach coś niedobrego?
Otóż, tak. Są ku temu realne przesłanki. I nie wynikają one wcale z obaw o spowolnienie w Chinach. Cykl koniunkturalny w Stanach Zjednoczonych w naturalny sposób wszedł w dojrzałą fazę. Śmiem wręcz twierdzić, że gospodarka minęła ekstremum i przechodzi w stadium spowolnienia. Przybierze ono najpewniej bardzo łagodną formę i nie przekształci się w kolejnym etapie w recesję (przynajmniej taką trzeba mieć nadzieję). Niemniej, szanse na to, że w najbliższej przyszłości obserwować będziemy przyspieszenia tempa PKB (w II kwartale 3,9 proc. w ujęciu anualizowanym), oceniam jako niskie.
Argumenty? Choćby takie. Wszystkie z pięciu dystryktów Fedu, które co miesiąc publikują indeksy koniunktury w przemyśle danego regionu, odnotowały w ostatnich miesiącach silne spadki. Indeks Empire State z Nowego Jorku pozostał we wrześniu, drugi miesiąc z rzędu, na poziomie najniższym od 2009 r., czyli kiedy gospodarka wychodziła z dołka po głębokiej recesji. Podobny wskaźnik dla Filadelfii obniżył się w tym miesiącu do najniższego poziomu od lutego 2013 r. Niemal identycznie wygląda indeks Fedu z Richmond (J. Lacker jest tam prezesem). Wskaźnik Fedu z Kansas był już co prawda w maju niżej, ale przez cztery miesiące nie odbił na tyle, by przebić minima z początku 2013 r. Po raz ostatni wartości z okolic -10 pkt notowano w 2009 r. Słabo prezentuje się także, co nie może dziwić, reprezentujący w największym stopniu teksaski sektor przetwórstwa ropy naftowej, indeks Fedu z Dallas.