W czwartek świat ogólnie wykazał się słabością i tu nasz rynek się przyłączył do ruchu o szerszym znaczeniu. Tymczasem na ostatniej sesji tygodnia światowe rynki odrabiały straty, podczas gdy na GPW wciąż brakowało kupujących. W efekcie, gdy indeksy zachodnie niwelowały czwartkową słabość, indeks WIG20 zaliczał poziomy pod czwartkowym dołkiem. To nie kreuje nadziei na poprawę, ale paradoks polega na tym, że mimo tej słabości, trudno popadać w zbyt duży pesymizm. Głównie za sprawą tego, że wiemy, że ten pesymizm jest już obecny. Zatem nie ma się z czego cieszyć, ale też nie jest to dobry moment na dramatyzowanie. Poziom 1700 pkt. dla kontraktów wciąż jest w grze jako wsparcie.

W trakcie sesji pojawiły się dane o sprzedaży detalicznej w USA. Dynamika okazała się zbieżna z oczekiwaniami analityków. W ujęciu okrojonym (bez sprzedaży samochodów) sprzedaż wzrosła nieznacznie mocniej, ale nie na tyle, by robiło to różnicę w ocenie sytuacji. Nie miało to zatem wpływu na poziom wycen na rynkach akcji. Równocześnie pojawiła się dynamika inflacji na poziomie producentów. Tu także nie było niespodzianek. Inflacja tu nieco się podniosła, ale to było oczekiwane przez rynek. Nie jest to wzrost, który miałby generować niepokój inflacyjny. Nie zmienia to faktu, że równocześnie oczekiwania względem grudniowej podwyżki pozostają ustalone. Uczestnicy rynków zakładają, że koszt pieniądza w USA zostanie podniesiony.