– Nie spodziewamy się, że ta sytuacja wpłynie na notowania Gobarto. Spółka tylko w marginalnej części ma związek z mięsem wołowym – mówi „Parkietowi" Marcin Śliwiński, prezes Gobarto.
Mowa o kryzysie w branży producentów wołowiny. Wybuchł on po publikacji reportażu z nielegalnej ubojni w jednym z zakładów mięsnych na Mazowszu.
Żywność wrażliwa na afery
Afera dotknęła wrażliwego tematu bezpieczeństwa żywności. Jak ujawnili dziennikarze programu „Superwizjer" w telewizji TVN, ubojnia prowadziła dwie działalności – i nocą produkowała w zakładzie mięso pochodzące z chorych zwierząt. Pomysł przynosił duże zyski, bo chore zwierzęta przedsiębiorcy skupowali od rolników po ok. 400 zł, a nie po 2,5 tys. zł – tyle wynosi średnia cena zdrowych.
– Spodziewamy się, że Główny Inspektorat Weterynarii podejmie stanowcze, a przy tym skuteczne działania – komentuje Maciej Śliwiński. – Dużo się mówi o wzmożonych kontrolach, ale one nie przynoszą spodziewanych rezultatów, gdyż odbywają się w dzień, a opisany proceder zazwyczaj dzieje się w nocy. Godnym uwagi pomysłem wydaje się wprowadzenie obowiązkowej książki leczenia. Ten projekt próbowano już kiedyś wcielić w życie, ale nie zyskał aprobaty kolejnych ministrów rolnictwa – zauważa.
W Polsce produkowane jest ok. 560 tys. ton wołowiny rocznie, a z zakładu przedstawionego w reportażu wyjechało jedynie 9,5 tony mięsa, z czego na eksport sprzedano 2,7 tony. Jednak ponieważ Polska blisko 90 proc. swojej produkcji wysyła za granicę, proceder miał bardzo szeroką skalę rażenia – Komisja Europejska w piątek oszacowała, że mięso trafiło do 14 krajów (wliczając Polskę). Chodzi jeszcze o Czechy, Estonię, Finlandię, Francję, Węgry, Litwę, Łotwę, Portugalię, Rumunię, Hiszpanię, Szwecję, Niemcy i Słowację.