Z przewodniczącym KPWiG Jackiem Sochą rozmawia Dariusz Jarosz

Ostatnie propozycje zmian do ustawy o publicznym obrocie zmierzają m.in. w kierunku wydłużenia procedury związanej z ewentualnym wycofaniem spółki z publicznego obrotu. Oznacza to, że taki proces będzie znacznie trudniejszy. Czy w ten sposób da się jednak ograniczyć liczbę firm, które coraz częściej decydują się na opuszczenie giełdowego parkietu?Te zmiany nie mają na celu zablokowania drogi do wychodzenia firm z giełdy. Nie mogę sobie wyobrazić, by istniał rynek, który administracyjnymi metodami zmusza do sztucznego utrzymania spółek w obrocie. To prawda, że w niektórych przypadkach negocjowaliśmy, by firma została utrzymana w publicznym obrocie i to się udało. Są jednak spółki, w których udział strategicznego inwestora w akcjonariacie jest tak wysoki, że ich obecność na giełdzie jest dyskusyjna.Kolejne zapowiedzi wychodzenia już notowanych spółek z publicznego i giełdowego obrotu mogą jednak niepokoić.Notowane firmy zawsze mogą być przedmiotem zainteresowania inwestorów strategicznych. Część spółek już w procesie prywatyzacji zyskała takiego inwestora, np. Olza Cieszyn, Pudliszki, Winiary, inne - nie. Te pierwsze nigdy nie weszły na giełdę. Wielu inwestorów dokonując na GPW inwestycji portfelowych traktuje je jako początek przejścia do inwestycji bezpośredniej. Później starają się skupić wszystkie akcje i wycofać spółkę z publicznego obrotu.Nie wiem, dlaczego w mediach jest taka rozpacz, że kilka spółek chce wyjść z publicznego obrotu, dając zarobić inwestorom, podczas gdy na rynek w ostatnich dwóch latach weszło grubo ponad 100 spółek. Musi być ruch w dwie strony i - moim zdaniem - takiego procesu nie da się uniknąć.Liczba nowych emitentów wchodzących obecnie do publicznego obrotu jest daleka od oczekiwań. Jakie są tego przyczyny?Każdy rynek kapitałowy przeżywa lepsze i gorsze czasy. Obecna sytuacja jest efektem tego, co się działo w 1998 i 1999 r. W tym okresie inwestorzy byli narażeni na duże wahania cen. Wielu straciło odporność, wielu straciło pieniądze. Niestety, nie ma na naszym rynku wykształconej zasady permanentnego i stabilnego inwestowania w akcje. Jeśli cena papierów spada, to nie należy ich sprzedawać, tylko kupować. Wielu inwestorów nie wie, że powinni mieć środki służące do ochrony portfela w sytuacjach krytycznych. Nie trzeba uciekać z rynku. Minimalizować stratę można poprzez zakup papierów po niższej cenie i obniżanie średniej ceny zakupu akcji w portfelu.Dlaczego rynek w ostatnich dwóch latach spadał? Negatywnie na nas odbiła się fala kryzysów na zagranicznych rynkach (zwłaszcza w Rosji). Wyhamowane zostało tempo wzrostu gospodarczego. Pogłębił się deficyt obrotów bieżących, podwyższono stopy procentowe. Do tej pory nie rozpoczął działalności III filar reformy ubezpieczeń. Nadal słabe wyniki wykazują spółki. To tylko niektóre przyczyny marazmu na giełdzie. Biorąc to pod uwagę spółki zachowują się racjonalnie, gdyż nie sprzedają kapitału po cenie, jaka jest dla nich nieatrakcyjna. Trudno się zatem dziwić, że nie ma nowych chętnych na giełdowy parkiet.Odmienną kwestią jest proces decyzyjny. Spółki zazwyczaj decydują się na drogę giełdową, gdy panuje na niej dobra koniunktura. Mogą przecież wykorzystać czas bessy na przygotowanie firmy do wejścia do obrotu publicznego.Oprocentowanie kredytów jest obecnie niższe niż kilka lat temu i duża część firm woli finansować rozwój długiem, którego obsługa może być mniej kosztowna niż publiczna emisja akcji.To kolejny czynnik, który zniechęca do wchodzenia do obrotu publicznego. Spółki rzeczywiście preferują kredyty. Ale pojawia się tutaj pytanie: dlaczego do tej pory nie powstał rynek długu korporacyjnego? Ustawa o obligacjach, która obecnie jest w Sejmie, powinna być jak najszybciej uchwalona. Spółki mogłyby emitować dług korporacyjny. Stanowiłby on alternatywę dla pożyczania pieniędzy w bankach. Obligacje przedsiębiorstw byłyby notowane na giełdzie.Oczywiście, tego rodzaju instrument nie może być opodatkowany na zasadach ogólnych, ale powinien być traktowany przez fiskusa podobnie jak lokaty bankowe. W innym przypadku będzie miał niewielką szansę rozwoju.Zbliżająca się oferta Polskiego Koncernu Naftowego to jedna z ostatnich szans, by zbudować w Polsce bazę masowego akcjonariatu. Poprzednie duże prywatyzacje, z wyjątkiem Banku Śląskiego, nie wpłynęły w znaczący sposób na wzrost liczby rachunków inwestycyjnych. Czy, Pana zdaniem, ta szansa zostanie wykorzystana?Nie sądzę, choć w konstrukcji oferty jest propozycja dyskonta cenowego dla drobnych inwestorów. Z pewnością ta oferta będzie ciekawa i warta rozważenia przez akcjonariuszy. Natomiast nie zostało zrobione to, co przy okazji tak dużych prywatyzacji jest robione na Zachodzie. Brak jest prowadzonego przez dłuższy okres marketingu związanego z przedstawieniem firmy, której akcje będą wkrótce sprzedawane. W większości projektów przygotowywanych przez MSP widać pośpiech. A powracając do oferty PKN, większość osób w Polsce jeździ samochodami, a to oznacza, że można przełożyć ten fakt na zainteresowanie kupnem akcji firmy, która produkuje coś, co jest niezbędne, by tymi samochodami się poruszać. Dyskonta cenowe, premiowe akcje - te zachęty z powodzeniem stosowano przy prywatyzacjach wielkich firm angielskich, czy też ostatnio przez Deutsche Telekom.W jaki sposób można rozwijać polską giełdę, jeśli do tej pory nie wiadomo, czy na pewno trafi na nią narodowy przewoźnik PLL LOT, czy też największy ubezpieczyciel PZU? To powinno być wyraźnie powiedziane już w ofercie prywatyzacyjnej i mam nadzieję, że tak się stanie. Rynek kapitałowy powinno budować się w taki sposób, że wprowadza się na niego spółki ważne dla polskiej gospodarki, a jeśli tak nie jest, to nie można za brak jego rozwoju winić giełdy, KPWiG, biur maklerskich i dziennikarzy.Prawdopodobnie od 1 stycznia wejdą regulacje prawne umożliwiające inwestorom tzw. krótką sprzedaż, dzięki czemu będą oni mogli zarabiać na spadkach. Dlaczego tak długo KPWiG przygotowywała projekt tego rozporządzenia?Krótka sprzedaż jest efektem wielomiesięcznych, intensywnych prac nad przygotowaniem projektu, który "nakłada się" na już istniejące regulacje. Jej uruchomienie stało się możliwe dopiero po wejściu w życie na początku roku aktów wykonawczych do znowelizowanej ustawy o publicznym obrocie. Nie jest tak, jak sądzą niektórzy inwestorzy, że np. we wrześniu zminimalizowaliby straty, gdyby otwartych było dużo pozycji krótkiej sprzedaży.To nie jest takie proste, gdyż najpierw musiałby się znaleźć dostarczyciel papierów, który chciałby zająć pozycję długą bez względu na to, co się dzieje na rynku. Jest to też kwestia umówienia się, jakie korzyści uzyska pożyczkodawca, z tytułu utraty możliwości sprzedaży papierów w okresie spadków. Inwestor grający na zniżkę będzie musiał w przyszłości ostro negocjować cenę, gdyż na rynku finansowym nie ma filantropów.Kiedy pojawi się ustawa o giełdach towarowych?Przygotowanie i wprowadzenie tej ustawy leży w gestii Ministerstwa Gospodarki. Mogę tylko tyle powiedzieć, że im później się ona pojawi, tym warszawska giełda towarowa będzie mieć mniejsze szanse na odegranie znaczącej roli w segmencie różnych instrumentów finansowych. Jeśli ktoś uważa, że giełda towarowa handluje towarami, to nie rozumie jej istoty. Rynek derywatów rozwijają inne instytucje, np. GPW i CeTO, i ciężko będzie nadrobić ten dystans. Ustawa o giełdach towarowych powinna być uchwalona jak najszybciej.Dziękuję za rozmowę.

.