J.B.: Nam wychodzi, że dynamika realnego funduszu płac będzie bez zmian. Początkowo można było szacować, że podwyżka płacy minimalnej podbije dynamikę przeciętnej płacy do około 8 proc. Ale teraz widać, że punkt startowy będzie niżej, bo wzrost płac pod koniec 2019 r. wyhamował. Dlatego zakładamy, że w przyszłym roku wzrost płac w gospodarce narodowej wyniesie około 7,4 proc., po 7,2 proc. w 2019 r. Zatrudnienie wg BAEL (badanie aktywności ekonomicznej ludności – red.) poza rolnictwem zmaleje o 0,2 proc., po wzroście o 0,2 proc. w 2019 r. A inflacja średnio będzie taka sama, na poziomie 2,3 proc.
J.J.: Ze wszystkim jestem w stanie się zgodzić, ale fundamentalnie różnimy się w ocenie perspektyw inflacji.
W scenariuszu, w którym realna dynamika funduszu płac pozostałaby bez zmian, dynamika konsumpcji też utrzymałaby się na poziomie z 2019 r.?
J.B.: Nie, spodziewam się wyhamowania wzrostu konsumpcji do 3,3 proc. z około 4 proc. w 2019 r. Uważam, że będzie rosła skłonność do oszczędzania. Już to zresztą widać i jest to sygnał końca bomu konsumpcyjnego.
E.P.: My mamy podobny scenariusz dla rynku pracy, zakładający wzrost płac w okolicy 7 proc. rocznie. To będzie wciąż bardzo komfortowa sytuacja dla konsumentów, dlatego nie można oczekiwać ostrego wyhamowania konsumpcji. My spodziewamy się jej wzrostu o około 3,6 proc. Rozszerzone 500+ faktycznie jak dotąd ma silniejszy wpływ na oszczędności niż na konsumpcję, bo te świadczenia trafiają w większym stopniu do rodzin o wyższych dochodach. Ale choćby z tego powodu można oczekiwać, że w 2020 r. konsumenci będą mieli przestrzeń do wygładzania ścieżki konsumpcji.
Ale w Polsce tradycyjnie jest tak, że stopa oszczędności rośnie w warunkach spowolnienia, a maleje w warunkach boomu. Czyli żadnego wygładzania konsumpcji nie ma.
J.B.: To prawda, historycznie stopa oszczędności w Polsce była procykliczna.
J.J.: I nic się nie zmieniło. Poza tym wygładzanie konsumpcji jest możliwe w warunkach bardzo niskich oczekiwań inflacyjnych. A ja pod tym względem nie jestem optymistą
E.P.: Trochę się jednak zmieniło. Przestrzeń do wygładzania konsumpcji jest większa. W porównaniu z poprzednim boomem konsumpcyjnym udział kredytu w finansowaniu konsumpcji zmalał. Wyższe płace oznaczają też, że ludzie mają nieco większe poduszki bezpieczeństwa. Czyli nie będzie teraz sytuacji, że konsumenci będą musieli w razie spowolnienia w panice spłacać długi. Przeciwnie, będą się mogli lewarować, bo mają stałe wpływy np. z transferów.
J.J.: Teoretycznie może będą mogli się lewarować, ale to jest niespójne z polityką banków, które zaostrzają warunki udzielania kredytów w okresach spowolnienia.
E.P.: Nie będzie jednak delewarowania, jak po 2008 r.
J.B.: To spowolnienie, którego oczekujemy w 2020 r., będzie zbyt płytkie, abyśmy mogli obawiać się delewarowania.
Z tego, co panowie mówią, wynika, że ścieżka konsumpcji – najważniejszej składowej PKB – jest mocno niepewna, bo z jednej strony będzie zależała od skłonności Polaków do oszczędzania, a z drugiej od inflacji.
P.B.: Tak. Jeśli zrealizuje się scenariusz inflacyjny Jakuba, to konsumpcja może nam sprawić sporą niespodziankę. Kluczowa będzie sytuacja na rynku rolnym, zarówno w Polsce, jak i globalnie. Przy założeniu, że ta sytuacja będzie korzystna, to już od II kwartału 2020 r. będziemy obserwowali znaczny spadek dynamiki cen żywności. To oczywiście wpłynie na inflację, ale jeszcze bardziej na odczucia inflacyjne, bo żywność to często kupowana kategoria towarów. Poprawa nastrojów związana z taką niespodzianką inflacyjną może wywindować realną dynamikę konsumpcji.
J.J.: Ale to jest mało prawdopodobny scenariusz. Ja też oczywiście oczekuję, że inflacja osiągnie szczyt w I kwartale, a potem będzie malała. Tylko że moim zdaniem ten szczyt będzie wyżej, niż zakłada konsensus, powyżej 4 proc., ze względu na kumulację podwyżek cen administrowanych. W rezultacie nawet na koniec 2020 r. inflacja będzie powyżej celu NBP (2,5 proc. – red.).
J.B.: Moim zdaniem w IV kwartale inflacja będzie średnio na poziomie 1,5 proc. To będzie przede wszystkim efekt spadku dynamiki cen żywności, ale też wygasania tych impulsów, które obecnie podbijają inflację bazową.
J.J.: Ale dlaczego zakładasz, że ceny żywności zaczną maleć? Ja rozumiem, że szoki podażowe – taki jak ten, który podbił ceny żywności w 2019 r. – uznaje się zwykle za przejściowe, a więc na dłuższą metę bez znaczenia dla inflacji. Ale teraz możemy przypuszczać, że szok podażowy ma charakter permanentny.
J.B.: To jest bardzo ciekawy temat: czy biorąc pod uwagę tempo zmian klimatu, należy przyjmować, że szoki podażowe na rynku żywności będą częstsze, czy też zakładać, że warunki agrometeorologiczne powrócą do normalności? My zakładamy ten drugi scenariusz. Ale też trzeba pamiętać, że w 2020 r. spadkowi cen żywności mogłaby zapobiec tylko powtórka trzech negatywnych zjawisk z ostatniego roku: przymrozków wiosną, późniejszej suszy i epidemii ASF. A taki splot okoliczności jest bardzo mało prawdopodobny.
P.B.: Zgadzam się, że w bazowym scenariuszu trzeba zakładać – przy naszym stanie wiedzy – powrót do normalności. Mimo to my zakładamy nieco łagodniejszy spadek inflacji niż Jakub, do około 2 proc. pod koniec 2020 r. Choć ceny żywności będą tłumiły inflację, to będą też działały pewne siły proinflacyjne. Nastąpi kumulacja podwyżek administrowanych cen energii, wody, wywozu śmierci, o 10 proc. podrożeć mogą samochody.
E.P.: Z drugiej strony inflacja bazowa nie będzie przyspieszała, tylko raczej hamowała w związku ze spowolnieniem wzrostu gospodarczego. W ostatnich miesiącach maleć zaczął indeks cen producentów (PPI). To pokazuje, że producenci nie mają dużej swobody kształtowania cen. Zwykle jest tak, że wkrótce potem opadać zaczyna także ścieżka indeksu cen konsumentów (CPI). W 2020 r. ta zależność zostanie zaburzona przez czynniki regulacyjne, ale potem dynamika CPI ruszy w dół.
J.B.: Elementem tej samej historii jest inflacja w strefie euro, szczególnie inflacja bazowa skorygowana o kurs euro. Nasze założenie jest takie, że inflacja w strefie euro pozostanie niska, a kurs euro w złotych stabilny. W takich warunkach zewnętrzna kotwica dla inflacji bazowej w Polsce będzie trzymała mocno.
A to oznacza, że polityka pieniężna to temat, o którym na najbliższy rok możemy zapomnieć?
J.J.: Z perspektywy kolegów pewnie tak. Dla mnie ten temat istnieje. Oczekuję w II połowie 2020 r. dwóch podwyżek stopy referencyjnej NBP po 0,25 pkt proc. każda i kolejnych dwóch w 2021 r.
J.B.: Sądzisz, że RPP podwyższy stopy w czasie, gdy wzrost gospodarczy będzie spowalniał, a inflacja będzie spadać? Nie gniewaj się, ale to jest niespójne.
J.J.: Mój scenariusz jest, można powiedzieć, stagflacyjny. Inflacja będzie spadała, ale będzie się utrzymywała powyżej celu. A RPP moim zdaniem będzie przykładała do inflacji, a w szczególnie do oczekiwań inflacyjnych, dużą wagę.
E.P.: Naszym zdaniem RPP ani nie podwyższy, ani nie obniży stóp. Polityka pieniężna w Polsce to jest przedstawienie jednego aktora, prezesa Adama Glapińskiego. A on dość jasno komunikuje, że widzi wartość w stabilizacji stóp, a jednocześnie dostrzega potencjalnie negatywne skutki obniżki stóp dla sektora bankowego, szczególnie dla banków spółdzielczych. W RPP może dojść do jakiejś dyskusji o łagodzeniu polityki pieniężnej, ale na tym się skończy.
J.J.: W Radzie jest co najmniej trzech członków, których poglądy są nieodgadnione. Do tego jest tam trzech członków, którzy nie kryją, że poparliby jakąś podwyżkę stóp. Przy takim układzie sił mogę sobie wyobrazić, że RPP poprze podwyżki. Prezes Glapiński nie jest gwarantem niezmienności stóp.
P.B.: W 2020 r. nie będzie powodu, aby zmieniać stopy procentowe. Moim zdaniem podwyżka stóp o maksymalnie 0,5 pkt proc. miała sens między połową 2017 r. a końcem 2018 r. To miałoby pozytywny wpływ na stabilność systemu finansowego i ograniczałoby ryzyko przegrzania rynku nieruchomości. Ale teraz, biorąc pod uwagę opóźnienie, z jakim oddziałuje polityka pieniężna, to nie byłby dobry pomysł. Mógłby wywołać nadmierną aprecjację złotego, a ewentualny pozytywny wpływ na stabilność rynku nieruchomości i na rentowność banków, a przez to stabilność systemu finansowego, byłby opóźniony. Na rzecz obniżki stóp procentowych nie widzę absolutnie żadnych argumentów. Wzrost PKB pozostanie w pobliżu potencjału polskiej gospodarki, a inflacja będzie przejściowo powyżej górnej granicy dopuszczalnych odchyleń od celu NBP.
J.B.: Jeśli chodzi o pierwszą połowę roku, to nie ma kontrowersji. Ale druga połowa roku, gdy wzrost PKB będzie poniżej 3 proc. rocznie, a inflacja poniżej 2 proc., może wpędzić RPP w pewne zakłopotanie. Ale ostatecznie RPP oprze się na prognozach NBP, a te będą pokazywały odbicie inflacji i wzrostu.
E.P.: Zgadzam się, że na posiedzeniach RPP mogą się pojawić wnioski o obniżkę stóp procentowych. Ale upadną pod wpływem argumentu, że to zaszkodzi sektorowi banków spółdzielczych.
J.B.: Mam wrażenie, że ten argument już nie obowiązuje. Nie wierzę w to, że jeśli będzie trzeba ciąć stopy, to sytuacja finansowa jednego czy dwóch banków spółdzielczych to zablokuje.
Wśród niespodzianek w 2019 r. pojawił się większy od oczekiwań pakiet fiskalny przed wyborami parlamentarnymi. Na 2020 r. zaplanowane są też wybory, ale prezydenckie. Czy to może mieć wpływ na gospodarkę?
E.P.: Na pewno trzeba ten czynnik brać pod uwagę, choć wybory prezydenckie nie są tak ważne jak parlamentarne. Ale brak reelekcji prezydenta Dudy miałby wpływ na politykę gospodarczą.
P.B.: Brak reelekcji oznaczałby klincz polityczny, paraliż decyzyjny. To byłaby istotna zmiana, ale jej wpływ na gospodarkę uwidoczniłby się dopiero w kolejnych latach, nie w 2020 r.
J.J.: Moim zdaniem wynik tych wyborów może mieć większy wpływ na oczekiwania rynkowe niż na strefę realną.
W 2019 r. wzrost PKB Polski był wyższy od oczekiwań ekonomistów z początku roku już trzeci raz z rzędu. Co może być źródłem zaskoczenia w 2020 r.? Czy bardziej prawdopodobne jest to, że rzeczywistość znów będzie lepsza od dominujących prognoz, czy to, że będzie gorsza?
J.J.: Jeśli chodzi o otoczenie zewnętrzne Polski, to wszystkie czynniki ryzyka, które braliśmy pod uwagę w 2019 r., są ciągle aktualne – z ryzykiem nieuporządkowanego brexitu włącznie.
Ale to przecież jest już uwzględnione w pańskim podstawowym scenariuszu.
J.J.: Tylko w pewnym stopniu. W otoczeniu zewnętrznym nadal upatruje ryzyka, że spowolnienie będzie głębsze, niż zakładam. W kraju takim czynnikiem ryzyka jest zakotwiczenie na wysokim poziomie oczekiwań inflacyjnych, które może być trudno opanować, jeśli RPP wbrew moim prognozom nie będzie skłonna do podwyższania stóp. Oczekiwania inflacyjne mają zaś wpływ na rynek pracy, na konsumpcję, ale też na decyzje dotyczące tego, gdzie odkładać pieniądze. To ma znaczenie dla rynku nieruchomości. Poza tym dostrzegam zagrożenie dla utrzymania stabilizującej reguły wydatkowej.
J.B.: Ale naruszenie tej reguły będzie oznaczało, że wzrost PKB może być wyższy, niż zakładasz.
J.J: Moim zdaniem likwidacja reguły mogłaby wywołać reakcję agencji ratingowych i miałaby przez to negatywny wpływ na nastroje na rynkach finansowych.
J.B.: W ostatnich latach przekonaliśmy się, że rynek jest pragmatyczny. Nie mówimy zresztą o likwidacji reguły, tylko o jej obejściu na kwotę równoważną 0,5 proc. PKB.
J.J.: Raczej 0,8–0,9 proc. PKB.
J.B.: Żeby było jasne: nie podoba mi się obchodzenie reguły wydatkowej, to zły kierunek, ale nie sądzę, żeby w krótkim okresie miało to jakieś negatywne konsekwencje dla rynku i gospodarki – a o tym rozmawiamy. Ja widzę dwa istotne czynniki, które mogą wpłynąć na celność mojego scenariusza. Po pierwsze, liczę się z tym, że rząd pozwoli na pewne pogorszenie salda finansów publicznych względem tego, co zapisał w programie konwergencji. To byłby impuls prowzrostowy. Po drugie, założyłem, że Trump będzie wyciszał konflikty handlowe przed wyborami. Ewentualna eskalacja tych konfliktów mogłaby pogłębić spowolnienie w Polsce.
E.P.: Z zewnętrznych czynników ryzyka kluczowe będzie to, jak problemy w przemyśle Niemiec przełożą się na kształt cyklu koniunkturalnego w Europie. Natomiast w Polsce dostrzegamy raczej potencjał do pozytywnych zaskoczeń. Być może wciąż nie doceniamy w pełni tego, jak konkurencyjna i odporna na spowolnienie w strefie euro jest nasza gospodarka. Możemy też nie doceniać możliwości wygładzania konsumpcji.
P.B.: Zgadzam się, że być może mamy jakieś rezerwy konkurencyjności. Drugi czynnik, który może być źródłem niespodzianek, to potencjalne odbicie w globalnej gospodarce. Jego źródłem może być porozumienie handlowe między USA a Chinami, ale też zmasowane łagodzenie polityki pieniężnej na świecie w 2019 r. To może łącznie w najbliższych kwartałach wygenerować impuls wzrostowy na świecie, którego obecnie pod uwagę nie biorą nawet tacy „optymiści" jak my.